Is lama bad?
live is life, Taki-stan
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Koncertowe podsumowanie 2012
Minął kolejny rok i wraz z początkiem karnawału przyszedł czas na różnorakie podsumowania. Tym razem nie bardzo się czuję na siłach by wyliczać tegoroczne wydawnictwa gdyż zeszłorocznych płyt słyszałem pewnie niewiele więcej niż dziesiątkę a i nie wszystkie były dobre, także niewiele było interesujących przebojów, które by mi się jakoś ponadstandardowo upamiętniły więc skupię się na samych koncertach jakie dane mi było w ostatnich 12 miesiącach doświadczyć, gdyż akurat w tej kwalifikacji dobrobyt wystąpił niespotykany od dłuższego okresu.
20
Tarwater - 2012.05.26, Re, Kraków
19
Zacier + sztajemka - 2012.11.30, Schizofrenia, Kraków
Kolejny koncert z Krakowa, tym razem oglądany z boku/tyłu sceny (i z tego względu nagranie niestety nie wyszło jak należy) ale z przodu w ciasnej piwnicy miejsca było mało a i szał odchodził na poziomie to już nie chciałem się dopychać. Zacier prócz zwyczajowych szlagierów o wódce, kebabie z odpadów atomowych, róbrege, niedźwiedziach i pedałach przetrenował też kilka zupełnie nowych kawałków tak że aż termofory z głów spadały.
jako że nagrań tym razem nie będzie to chociaż obrazek jaki gryplan założył sobie dr. Jędras na andrzejkowy koncert w Schizofrenii
18
Iggy and The Stoogies - 2012.08.04, OFF Festival, Katowice
Normalnie nie mam pojęcia na czym obecnie jedzie Iggy ale zdecydowanie chcę namiar na jego dostawcę. Facet jest rok starszy od mojego ojca a miota się po scenie i szaleje jak jakiś dwudziestolatek i jak tu uwierzyć że rokendrol nie impregnuje...?
17
Apolonia Nowak, Dagmara Barna i Ars Nova - 2012.03.04, Warszawa, Kościół Środowisk Twórczych
16
Mark Lanegan - 2012.03.19, Proxima, Warszawa
15
The Wedding Present - 2012.08.04, OFF Festival, Katowice
Niestety David Gedge tym się różnił od swojego kolegi z zespołu (Petera Solovki, który założył potem The Ukrainians) że dotychczas jakoś udawało mu się omijać nasz kraj w trakcie swoich koncertowych wojaży, jednak wreszcie (jak go określił lider) na wpół legendarny zespół Ślubny Prezent dotarł po ponad dwóch dekadach i miejmy nadzieję że na następną wizytę nie przyjdzie czekać równie długo. Mimo wydania nowej płyty skład był akurat w trasie gdzie grali w całości swego starego longa 'Seamonsters' jednak jak dla mnie najsłodszą wisienką (lub jak mniemając po liryce kawałka - przedawkowaną szarlotką) na torcie całego festiwalu był mój ulubiony numer z ich repertuaru jaki zagrali na sam koniec występu
14
Muzykanci, Swoją Drogą, Kwadrofonik, Agata Siemaszko i Kuba 'Bobas' Wilk - 2012.05.17, Warszawa, Studio Polskiego Radia
Kurpiowski koncert w trakcie festiwalu Nowa Tradycja pokazywał w jaki sposób obecni muzycy podchodzą do regionalnej spuścizny z okolic Mysiańca, Kadzidła i Czarni. Zagrało kilka (bodajże 5) różnych składów, jednak to co spowodowało że będę pamiętał ten wieczór to był krótki set kwartetu Kwadrofonik. Dziwnym trafem jakoś dotychczas nie miałem okazji wiedzieć o ich istnieniu i dokonaniach lecz po tym co pokazało to podwójne duo (2x fortepian i 2x wszelakie instrumenty perkusyjno-uderzane) zostałem ich fanem, szkoda tylko że tak rzadko grają...
13
Koncert na zakończenie roku ks. W. Skierkowskiego na Mazowszu - 2012.03.08, Uniwersytet Muzyczny, Warszawa
12
ANBB - 2012.08.03, OFF Festival, Katowice
Ja to właściwie nie lubię festiwali a już żeby jechać na wszystkie dni to jakoś od prawie 20 lat mi się nie zdarzyło, tym razem jednak miałem karnet na cały OFF to i szkoda było nie wykorzystać, a skoro już wykorzystałem to szkoda było nie przejść się na występ takiej legendy... I w ten sposób nie wiedząc kompletnie nic o kolaboracji Blixy Bargelda z Alva Noto wylądowaliśmy w experymentalnym namiocie gdzie panowie dali występ który zapadł w pamięć na długo i z wyłączeniem murowanych faworytów okazał się być najciekawszą sztuką na zeszłorocznym Offie
11
Sława Przybylska - 2012.03.18, Teatr Rampa, Warszawa
bing-bang i pierwsza dycha
10
Orkiestra na Zdrowie - 2012.08.10, Promenada, Mrozy
Czasami bywa tak, że na koncercie danego składu nie byłem od tak bardzo dawna że już sam nie pomnę kiedy i zaczynam odczuwać nieodpartą potrzebę sprawdzenia na żywo co akurat aktualnie porabiają. W 2011 udzieliło mi się to głównie w temacie Świetlików, natomiast w zeszłym roku jednym z takich najmocniej odkurzonych zespołów jak dla mnie była Orkiestra Na Zdrowie - Jacka Kleyffa. Niestety w pełnym składzie nie grają za wiele koncertów, więc występ w Mrozach (gdzie niedawno Jacek zamieszkał) wyglądał na tyle ciekawie, że nie sposób było bym go sobie odmówił, zatem mimo iż pogoda nie sprzyjała ruszyłem kolejką mazowiecką na wschód do Mrozów. Festyn odbywał się akurat na Promenadzie zaraz koło stacji więc nie trzeba było specjalnie się błąkać w poszukiwaniu miejsca i starczyło jeszcze czasu na szybkie spatrolowanie trasy unikalnego konnego tramwaju który znowu dowozi kuracjuszy ze stacji do uzdrowiska ale o tym to już może niech sam Jacek zaśpiewa...
9
Djivan Gasparyan i Alim Qasimov - 2012.09.23, Namiot pod Pajacem, Warszawa (8 Festiwal Skrzyżowanie Kultur)
Z okazji kolejnej (już ósmej) edycji zacnego festiwalu Skrzyżowanie Kultur udało mi się wreszcie złapać na żywo prawdziwą legendę duduka - Djivana Gasparjana, ponad osiemdziesięcioletniego Ormianina który grał choćby już dla Stalina (no to akurat nie stanowi jakoś specjalnie in plus), Djivan wraz z towarzyszącymi muzykami (w tym ze swoim tak-samo-nazywającym się wnukiem) wystąpili na otwarcie całego festu. Piknie grali, a stary Gasparyan nawet raz zaśpiewał i to tak że ściskało się serce
a jakby tego było mało wkróce potem na scenę wyszedł Alim Qasimov z córką i muzykami i odstawili takie mugamy jakich najznamienitsi wschodni śpiewacy nie mogli by się powstydzić, już chyba zaczynam kumać co mówiła Bjork o tym gościu że to najlepszy z żyjących wokalistów...
8
Woven Hand, Great Lake Swimmers, Haydamaki i inni - 2012.07.01, Amfiteatr Opery i Filharmonii Podlaskiej, Białystok (Halfway Festival)
W 2011 na skutek pewnej desperacji, że DEE wraz ze swoją brygadą wciąż nie może trafić do Polski pojechalim do Hagi obejrzeć Woven Hand, a tu tymczasem niespodzianka bo w zeszłym roku nie dość, że wreszcie dotarli do nas to jeszcze uczynili to dwukrotnie i może w ramach zadośćuczynienia podczas pierwszego występu miała miejsce światowa premiera nowego materiału który spowodował znaczne poruszenie (no a przynajmniej takie że DEE zaniechał grania koncertów na siedząco) i jako 'fakin' rokendroll band' Gieniu wystąpił wreszcie na stojaka! baa, nie dość że zagrał w pozycji absolutnie pionowej to jeszcze dał czadu tak, że prawie nie było słychać co śpiewa w tej zupie przesterów, normalnie prawie zgroza, taki kaznodzieja a tu dźwięki niemal diabelskie!
Parę miesięcy później pojawił się znowu, tym razem w Proximie ale wówczas już można było się spodziewać co się wydarzy podczas gdy koncert w Białymstoku nie dość, że dzień po egzaminie na drugim końcu kraju to jeszcze zaraz po burzy, która o mało co nie spowodowała że w ogóle bym zaspał na to wydarzenie ale szczęśliwie się udało!
Wcześniej zagrali jeszcze choćby Haydamaki (dosyć żywiołowo) i Great Lake Swimmers (ci znowu nieco przynudzali) ale to akurat nie oni wpłynęli na decyzję o eskapadzie na Podlasie
7
Crime & the City Solution, Anna von Hausswolff i Insect Ark - 2012.10.31, C-Club, Berlin
To wygląda co najmniej dziwnie, Krajmy dopiero na siódmym miejscu?
Zeszłoroczna reaktywacja i krótka trasa koncertowa (po USA i Europie) miała w zamierzeniu wyprzedzać nowe wydawnictwo (planowane na ten rok) i promować składankę utworów (głównie z berlińskiego okresu jej działalności w latach '80). Już od paru lat było słychać że Simon Bonney kombinuje coś z powrotem do szołbiznesu, ino pierw było to anonsowane jako wydanie jego trzeciej solowej płyty plus jakaś składanka a ostatecznie ujawniło się jako reaktywacja Krajmów i dosyć regularna trasa z nowym składem. Na ostatnim występie w jej ramach, który miał się odbyć w Berlinie po prostu nie mogło mnie zabraknąć, nawet mimo zupełnie nieszczęśliwej daty która generowała moja absencję na przelocie przez cmentarze w czasie ulubionego święta ale cóż...
Supporty jakoś specjalnie nie zachwyciły i mimo nieżyciowych cen za browar spędzilim je głównie w ogródku sącząc piwko i paląc fajki na tyle aby we właściwym momencie znaleźć się tam gdzie trzeba gdy zacznie się opus magnum wieczoru. Ino gdy już się zaczęło to nie dość, że dźwięk daleki był od krystalicznego to jeszcze można było odnieść wrażenie że zespół jakiś-taki nie bardzo zgrany jest a w niektórych kawałkach to nawet moje drewniane ucho wyłapywało fałsze i niezgrania...
Na szczęście dwa najstarsze numery z repertuaru jakie można było tego wieczora usłyszeć nie raziły, choć myślałem że za najbardziej charakterystyczne gitarowe partie będzie odpowiedzialny DEE i doda im nieco pogłosowo-schizofrenicznego kolorytu w stylu Rowlanda, to wyszło że zagrał je dosyć dokładnie z pierwowzorem Alex Hacke
prezentowane nagrania zrobione przez hanno, gdyż jego wersja brzmi po prostu lepiej od mojej
6
Afghan Whigs - 2012.08.14, Proxima, Warszawa
Afgany to po Krajmach kolejny zespół o którym nie sądziłem, że dane mi będzie zobaczyć ich na żywo, ale na szczęście Grzesiek Dulli raczył był reaktywować ten projekt z udziałem oryginalnych wioślarzy wspomagany przez trójkę gości z którymi ostatnio grywał w Twilight Singers. Dobrze dobrany przekrojowy materiał z ostatnich 4 płyt, który nieco rotował w trakcie trasy więc największą niewiadomą było to czy zagrają w Warszawie Milesa. Kilku szlagierów może zabrakło ale generalnie dobór taki że nie ma co narzekać w odróżnieniu do warunków akustycznych panujacych w Proximie ale to też znany problem… Po koncercie udało się nam nawet dorwać Dulliego i jako ciekawostkę dodam że Grzesiek obecnie (a przynajmniej w sierpniu) zasłuchuje się głównie we francuskim disko!
Dużym bólem było to że akurat w tym samym czasie w CDQu odbywał się reaktywacyjny wystep stołecznej legendy – zespołu Transmisja i z tego co słyszałem z odtworzenia było równie zarąbiście
5
Tindersticks i Thomas Belhom - 2012.11.18, Teatr Rozrywki, Chorzów
Kolejnym dowodem na wyjątkowy urodzaj koncertowy w zeszłym roku było to, iż po raz pierwszy dwukrotnie w naszym kraju zagrali Tindersticks. Na początek w Warszawie w czasie pierwszej części trasy promującej ostatnią płytę a ponownie na zakończenie jesiennego touru tym razem na Śląsku i ten drugi koncert wypadł zdecydowanie lepiej. Muzycy wyglądali na bardziej zrelaxowanych, publika ożywiona i bardziej klarowny dźwięk niż w Palladium. Kilka zmian w repertuarze w porównaniu z wiosennym występem i należycie wykorzystany Terry Edwards (Sleepy Song!) i tylko szkoda, że po drugim bisie szybko zapalono światła bo jak się okazało po koncercie goście chętni byli pograć jeszcze, ech...
A najpierw jako support zaprezentował się poprzedni bębniarz Tinderów, który mimo iż na scenie był solo to czarował jednocześnie dźwięki z perskusji, gitary i innych wynalazków zupełnie jakby go sklonowali.
4
House of Love - 2012.08.04, OFF Festival, Katowice
To właśnie ten zespół spowodował że w zeszłym roku zaliczyłem całego offa, a dokładniej to może szybkie ogłoszenie że mają tam grać jeszcze w czasie jak karnety kosztowały tyle ile jednodniówki przed więc trudno było się oprzeć. Dodatkowo wyglądało że będzie to jedyny występ kapeli Guy'a Chadwick'a w roku,a już całkiem niedawno ogłoszono że tak im się spodobało wspólne granie iż w listopadzie nagrali nową płytę (dwa kawałki z niej można było usłyszeć w Katowicach) i ma wyjść na wiosnę. Wracając do koncertu to z wszystkich trzech największych reaktywacyjnych niespodzianek 2012 jak dla mnie wypadli najlepiej, co bardziej należy docenić że nie mieli okazji na trening w czasie trasy. Szkoda tylko że po zagraniu największego szlagieru gdy w planach było jeszcze Love in a car organizatorzy odwołali ich ze sceny ku zawiedzeniu publiki
3
Twilight Sad - 2012.08.05, OFF Festival, Katowice
Bodajże pięć lat temu ich koncert na festiwalu Roskilde był moim ulubionym występem z danego okresu a i debiutanckie wydawnictwa (EPka i LongPlej) były jednym z częściej trenowanych wówczas. Od tego czasu wraz z kolejnymi wydawnictwami mój entuzjazm sukcesywnie opadał to jednak nie mogłem sobie odpuścić ich pierwszego występu w PL. Było głośno! jak dla mnie nawet bardziej niż na przereklamowanych Swans (no ale wówczas nie stałem tak blisko głośników) ale na szczęście całkiem klarownie jak na takie warunki. Wokalista mocno skupiony w czasie performensu a i wyraźnie wzruszony odbiorem i entuzjazmem publiczności. Nawet sobie ze sceny zrobili zdjęcie jak to się u nas miło ludzie bawią i wrzucili na stronę, a wogóle to okazało się że to bardzo skromni goście bo 3 z nich spotkalim później przed koncertem Stefka Malkmusa i na tyle na ile się mogliśmy skomunikować (szkocki akcent utrudniony kilkoma? browarami) bardzo sobie chwalili swój pobyt, no i my także
2
Hugo Race Fatalists i Sacri Cuori - 2012.11.14, Javorník, Městské kulturní středisko
Hugo Race, który często w ostatnim dziesięcioleciu odwiedzał nasz kraj zawsze był poważnym kandydatem w zestawieniach koncertowych, gdyż raczej nie zwykł grać słabych sztuk a i okraszał je dodatkowo nawiedzonymi gawędami. Niestety kierownik Gustaff Records zrezygnował z działalności koncertowej swoich podopiecznych i mimo wydania nowej płyty nie dane było doświadczyć w 2012 występu Australijczyka u nas. Na szczęście jesienią grał trasę w Czechach i kilka koncertów miało miejsce niedaleko od granicy i wśród nich najabardziej radośnie wyglądał występ w Javorniku (miejscowości przez którą rodacy skracają sobie drogę jadąc z Paczkowa do Lądka Zdroju, jako się okazało po złapaniu stopa). Około 3 tysięczne miasteczko nieczęsto gości takie gwiazdy a dodatkowo lubię czasem wyskoczyć na koncert poza duzymi miastami, do tego wyjazd stwarzał też możliwość obejrzenia kilku miast do których od dawna się wybierałem ale niespecjalnie się udawało (Nysa, Paczków, Głuchołazy).
Gdy wczesnym popołudniem pojawiliśmy się przed miejscowym domem kultury leciała nastawiona w kółko nowa płyta Fatalistów, na którą co jakiś czas nałożone były zapowiedzi wieczornego koncertu (oczywiście po czesku co samo w sobie brzmiało dosyć wesoło i jeszcze bardziej poprawiało dobre samopoczucie w czasie wycieczki)
Po obejrzeniu miasteczka i zameldowaniu na kwaterze udaliśmy się coć zjeść i wypić do miejscowej tawerny, w której jak się okazało zatrzymała się grająca ekipa więc była okazja na krótką pogawędkę.
Od ostatnich dwóch płyt koncertowy skład Hugona dopełniają Włosi z zespołu Sacri Cuori. W zeszłym roku wydali drugą, bardzo dobrze przyjętą płytę ‘Rosario’ więc możliwość posłuchania ich setu który grali jako przystawka przed daniem głównym była co najmniej tak samo kręcąca jak występ głównego bohatera wieczoru i jak się potem okazało był to taki support który znacznie podniósł ogólne wrażenia po całym wieczorze. Ich instrumentalna, sącząca muzyka, która świetnie nadawała by się na jakiś filmowy soundtrack, znakomicie brzmiała w nomen-omen kinowej sali javornickiego domu kultury. No szkoda tylko że nie zagrali Flatlands z pierwszej płyty o co parę razy wcześniej prosiłem Antonia, ale obiecał że jak już dojadą do Polski to specjalnie przygotują co najmniej 15-minutową wersję tego kawałka. Za to wśród (6) utworów jakie zaprezentowali znalazł się choćby wydłużony w stosunku do płyty znakomity killer o tytule 6
Po krótkiej przerwie muzycy powrócili na scenę tym razem w towarzystwie Huga i zaprezentowali niemal wszystkie utwory z obu wspólnych albumów, wzbogacone o cover Bossa, który znalazł się na innym longu firmowanym przez Mr. Race’a w ubiegłym roku – tym razem solowej akustycznej płycie z przeróbkami miłosnych piosenek. Dziwny to był koncert bo jeszcze nigdy dotąd nie miałem okazji widzieć go w tak dużym (gabarytowo) pomieszczeniu, które jednak niespecjalnie było zapełnione, a dodatkowo przez niemal cały czas występu paliły się światła na widowni. Nie wiem czy w Czechach obowiązują inne zwyczaje w tym względzie ale czasami można było odnieść wrażenie że to jakiś świat równoległy. Na prawie wszystkie pytania do organizatorów i dźwiękowców dostawałem odpowiedź, że płyty można kupić w hallu a dodatkowo nie jestem pewien czy pan który odpowiadał za nagłośnienie miał wszystko w porządku ze zmysłem słuchu, gdyż dosyć często nateżenie dźwięku ze wzmacniacza Huga zagłuszało wszelkie inne dźwięki dobiegające ze sceny. Jak się potem okazało także muzycy trochę się dziwili czeskiej mentalności bo sami przyznawali że czasami kompletnie nie są w stanie się porozumieć z miejscowymi i bynajmniej bariera językowa nie była największym utrudnieniem.
Cały wieczór skończył się tam gdzie i zaczął czyli lekko zakrapianą kolacją w javornickiej tawernie i tylko szkoda że nie mogła potrwać dłużej no ale w takim wypadku nastepny występ we Vsetínie mógłby być zagrożony
cdn...
wtorek, 29 maja 2012
Koniec pewnej gustaffnej epoki
Tarwater - Re, Kraków (26 V 2012)
W zeszły wekend jedna z najbardziej zasłużonych krajowych niezależnych wytwóni - Gustaff Records zakończyła działalność w kwestii organizacji koncertów. Wprawdzie jak prawi stare indiańskie przysłowie: nigdy nie mów nigdy, to i można mieć nadzieję, że wujek Gustaff jeszcze coś zorganizuje ale jak już to ponoć raczej bardziej ewenementalne rzeczy w bliżej (bądź nawet dalej) nieokreślonej przyszłości.
Na ostatniej trasie na kilku koncertach (w Zielonej Górze, Warszawie, Łodzi, Szczecinie i na końcu w Krakowie) zaprezentował się berliński duet Tarwater. Mocno elektroniczny post rock z różnymi dodatkowymi elementami to może nie jest coś za co bym się dał pokroić, ale akurat jeśli chodzi o ten skład to z dekadę temu koleżanka z ówczesnej pracy przegrała mi ich kilka płyt i miejscami nie powiem całkiem mi się podobały, to skoro akurat byłem tego dnia w Krakowie szkoda by było nie pojawić się na finale finalnej gustaffnej trasy.
Mimo pewnych obaw jak to będzie, koncert potoczył się wartko, publika reagowała żywo a i muzycy wyglądali na zadowolonych z przyjęcia i pod koniec występu wokalista nawet puścił w ruch na widownię wyciągniętą z marynary ćwiartkę gorzały
skład:
Ronald Lippok - wokal, klawisze, samplery, sekwencery i inne bajery
Bernd Jestram - bass i bajery jak wyżej
program:
Radio War
Inside the Ships
Get On
Sato Sato
Photographed
Do the Oz
Ford
Babylonian Tower
All of the ants left Paris
?
Tesla
Seven ways to fake a perfect skin
When Love Was the Law in Los Angeles
The Watersample (+ podziękowania dla Janusza z Gustaff Records)
World of Things to Touch
---
Palace at 5 A.M.
Metal Flakes
środa, 16 maja 2012
Tindery znowu w mieście!
Tindersticks (+ Thomas Belhom) - Palladium, Warszawa (9 V 2012)
W niedzielę kończącą długi majowy wekend jakem wracał z tygmontowego koncertu Trawnika na kompletnie wyludnionej Świętokrzyskiej (to ze względu na budowę metra + zamknięcie Marszałkowskiej przed Euro, normalnie takie rzeczy o tej porze się nie zdarzają) na jednym ze słupów wyhaczyłem niespecjalnie doklejony plakat który to był drugim artefaktem w mieście reklamującym koncert jakim obaczył. Tym razem ze względu na niezbyt fachowe przymocowanie do słupa i już wspomniane wyludnienie w centrum miasta prewencyjnie go zabezpieczyłem coby przypadkiem się nie odkleił i np wleciał do wykopu
ino jak prawi starodawna mądrość iż do czech-razy-sztuka to powinien się pojawić jeszcze jeden to i tym razem szczęśliwie okazała się nim być oryginalna setlista czyli rozpiska tego co dana kapela w czasie sztuki planuje sobie zagrać
ta zdobycz akurat ujawniła niechybny fakt iż w stosunku do wstępnych założeń repertuar zaprezentowany w Palladium uległ lekkim zmianom i (niestety) cięciom, no cóż życie...
Zanim jednak ów program miał być prezentowany na scenie pojawił się Thomas Belhom, który prócz swych solowych dokonań znany jest choćby z tego iż bębnił na pierwszej (i najlepszej) poreaktywacyjnej płycie tinderów - The Hungry Saw, później jednak ze zdrowotnych powodów nie był w stanie dalej grać w zespole i został zastąpiony przez równie zawadiackiego a dodatkowo czarnoskórego perkusistę - Earl'a
Set Thomasa rozpoczął się przy totalnie minimalnym obłożeniu na widowni ale z czasem na szczęście publika poczęła ściągać z holu. Przedsionek obecnej sali koncertowej w Palladium (niegdyś kina) to znane mi skądinąd muzycznie miejsce gdy to w pewnym momnencie lat '90 z sąsiedzkich Hybryd przeniosła się tam wtorkowa giełda płytowa.
Przed głównym koncertem wieczoru na szczęście zapełniło się już nieco bardziej, choć ceny biletów jak i koncert Lemonheads, który tego dnia miał miejsce na Pradze zapewnie znacznie przerzedziły publikę, choć i tak po jakimś czasie wyraźnie można było odczuć problemy z klimatyzacją, to i może dlatego zespół o jeden numer przyciął swój występ, bo publika sprawowała się conajmniej przyzwoicie a miejscami wręcz znakomicie (choć tę pauzę w Chocolate to miałem jednak nadzieję, że w Warszawie przetrzymają bez hałasów)
Ale już na sam tinderowy występ (jak na AD 2012) nie sposób narzekać, były akurat te kawałki, które obecnie grają wymiennie i lubię najbardziej (no planowane If She's Torn też by się zdało) czyli Czerry Blosoms, I know that loving i Fabryczne dziołchy a nie było porannych psychoz z 4.48 i Don't ever get tired, ha wprawdzie na następnych sztukach wymienili Czerry na inny epokowy i bardziej znany numer z dwójki czyli Tiny Tears, choć ponoć bez smyków to było raczej dziwne doznanie, no ale ja akurat z wiśniowej obecności w Warszawie po latach byłem fest ukontentowan.
Przy okazji nie sposób nie wspomnieć że to pierwsza trasa gdzie owych smyków zabrakło, pewną extrawagancją nawet jest obecność w repertuarze tytułowego kawałka byłego skrzypka, ale akurat w najbardziej kanonicznych miejscach zaużycia takowych instrumentów całkiem ciekawie się sprawdziły patenty generowane przez Neil'a za pomocą e-bow'a
I o ile Neil operował całą sztukę na tym samym wiosełku, to Stuart kilkukrotnie zmieniał gitary ale suma sumarum i tak najlepiej wypadły te 3 kawałki gdy w użyciu były akurat dwa stare czerwone Guildy
Tindery w Palladium zaprezentowały się w nastęującym składzie:
Stuart A. Staples - wokal, gitara akustyczna i elektryczna, oraz inne cuda i wianki
Neil Fraser - gitara elektryczna
David Boulter - klawisze, dzwonki, cymbałki, głowny wokal w Chocolate
Terry Edwards - saxy, klawisze, boczne wokale
Dan McKinna - bass, klawisze, wokale
Earl Harvin - bębny i perkusja oraz boczne wokale
a zagrany prgram finalnie wyglądał tak:
Blood
If You're Looking For A Way Out
Dick's Slow Song
Cherry Blossoms
Chocolate
Show Me Everything
This Fire of Autumn
A Night So Still
Slippin' Shoes
Medicine
Frozen
Come Inside
Goodbye Joe
---
I Know That Loving
Factory Girls
I oby tylko na trzecią wizytę nie trzeba było czekać kolejnych niespełna 9 lat...
piątek, 13 kwietnia 2012
Warszawka, Prażka, Wola, Świdermajer - czyli wyjście na trawnik ze sznytem i bajerem
Trawnik - praCoVnia art club, Warszawa (12 IV 2012)
No właśnie, Prażka, Wola a gdzie Żoliborz? To o tyle istotne, że mało który skład z miasta tak jednoznacznie jest kojarzony z tą dzielnicą, (no może prócz Partii/Komet) a i sam występ miał miejsce na samym skraju piknego brzegu jak to go z francuska nazwano. Coby doprecyzować jeszcze topograficznie to Pracovnia mieści się dosłownie o dobry rzut mohairowym beretem od Hali Marymonckiej, a po drugiej stronie hali onegdaj mieścił się bazarek gdzie to różne szczękoblaszakowe Dżony i Iwany prowadzili swe interesy. Bazarek właściwie nadal istnieje, choć nieco okrojony przez pętlę autobusową no i szczęk zdaje się już też nie uświadczysz
W ramach dźwiękowego wprowadzenia na/do Trawnik/a polecam takie wygrzebane stare sienkiewiczowskie promo z połowy lat '90 gdy to wychodziła czarodziejska debiutancka płyta
Zatem, chodźmy na trawnik!
wczoraj akurat z tym mogły wystąpić pewne trudności bo nie dość, że aura nie sprzyjała na takowe wyjścia to jeszcze tego samego dnia wystąpiła jakaś klęska urodzaju, gdyż kilka innych ciekawych koncertów w rodzaju Jacaszka, Vavamuffin i czegoś tam jeszcze o czym aktualnie zapomniałem miało miejsce z tym, że niestety w innych klubach, wobec czego ekskluzywność trawnikowego koncertu wzrosła dodatkowo a co za tym idzie także wygoda na miejscu, gdyż można było bez utrudnień przebierać w różnych modelach pracovnianych foteli tudzież bogatej ofercie baru.
Sam koncert ze względu na okoliczności mógł przypominać bardziej charakter większej próby ale zespół bynajmniej nie potraktował go po łebkach tylko przez prawie półtorej godziny (aż godzina ciszy nocnej utrudniła dalszą kontynuację) zdrowo dawał równo i do przodu a czasami nawet pozwalał sobie na awangardowe improwizacje w niektórych kanonicznych partiach.
Na repertuar również nie można narzekać, bo było sporo szlagierów, kilka świeżych kawałków przygotowywanych na nową płytę, a i nie zabrakło także totalnie wykopaliskowych numerów z trawnikowego archiwum sprzed jakiś trzech dekad, czyli w skrócie mówiąc sztajer był!
Następne wyjście na Trawnik będzie możliwe już 6 maja w Tygmoncie, a tymczasem kwintecik odgrywający sztukę w Pracovni składał się z następujących zawodników:
Charłamp - bas
Yngwie vel. John vel. Brutto - gitara
Puhacz - gitara
Kingstone - perkusja
Kenny B vel. Hardcorowy Saksu - śpiew, saksofon.
i przedstawił taki zestaw trawiastych evergreenów:
Trawnik
Sztajerska
Wieczorek taneczno - bokserski
Co mam zrobić
Człowiek z pustką w głowie
Wydarzenia
Nasyp wyobraźni
Marzenia jak samoloty
Kiedy mogę
Joanna Kowalska
Kupiłem kwiaty
Leszek Kulesza
Nowe zadania
Latarnie
Zinedine Zidane
Franek
Marymoncki Dżon
Na ławce
Bufetowa
Kwiat jabłoni
Telewizja (kryzysowy kower)
Młoda artystka

...?!
No właśnie, Prażka, Wola a gdzie Żoliborz? To o tyle istotne, że mało który skład z miasta tak jednoznacznie jest kojarzony z tą dzielnicą, (no może prócz Partii/Komet) a i sam występ miał miejsce na samym skraju piknego brzegu jak to go z francuska nazwano. Coby doprecyzować jeszcze topograficznie to Pracovnia mieści się dosłownie o dobry rzut mohairowym beretem od Hali Marymonckiej, a po drugiej stronie hali onegdaj mieścił się bazarek gdzie to różne szczękoblaszakowe Dżony i Iwany prowadzili swe interesy. Bazarek właściwie nadal istnieje, choć nieco okrojony przez pętlę autobusową no i szczęk zdaje się już też nie uświadczysz
W ramach dźwiękowego wprowadzenia na/do Trawnik/a polecam takie wygrzebane stare sienkiewiczowskie promo z połowy lat '90 gdy to wychodziła czarodziejska debiutancka płyta
Zatem, chodźmy na trawnik!
wczoraj akurat z tym mogły wystąpić pewne trudności bo nie dość, że aura nie sprzyjała na takowe wyjścia to jeszcze tego samego dnia wystąpiła jakaś klęska urodzaju, gdyż kilka innych ciekawych koncertów w rodzaju Jacaszka, Vavamuffin i czegoś tam jeszcze o czym aktualnie zapomniałem miało miejsce z tym, że niestety w innych klubach, wobec czego ekskluzywność trawnikowego koncertu wzrosła dodatkowo a co za tym idzie także wygoda na miejscu, gdyż można było bez utrudnień przebierać w różnych modelach pracovnianych foteli tudzież bogatej ofercie baru.
Sam koncert ze względu na okoliczności mógł przypominać bardziej charakter większej próby ale zespół bynajmniej nie potraktował go po łebkach tylko przez prawie półtorej godziny (aż godzina ciszy nocnej utrudniła dalszą kontynuację) zdrowo dawał równo i do przodu a czasami nawet pozwalał sobie na awangardowe improwizacje w niektórych kanonicznych partiach.
Na repertuar również nie można narzekać, bo było sporo szlagierów, kilka świeżych kawałków przygotowywanych na nową płytę, a i nie zabrakło także totalnie wykopaliskowych numerów z trawnikowego archiwum sprzed jakiś trzech dekad, czyli w skrócie mówiąc sztajer był!
Następne wyjście na Trawnik będzie możliwe już 6 maja w Tygmoncie, a tymczasem kwintecik odgrywający sztukę w Pracovni składał się z następujących zawodników:
Charłamp - bas
Yngwie vel. John vel. Brutto - gitara
Puhacz - gitara
Kingstone - perkusja
Kenny B vel. Hardcorowy Saksu - śpiew, saksofon.
i przedstawił taki zestaw trawiastych evergreenów:
Trawnik
Sztajerska
Wieczorek taneczno - bokserski
Co mam zrobić
Człowiek z pustką w głowie
Wydarzenia
Nasyp wyobraźni
Marzenia jak samoloty
Kiedy mogę
Joanna Kowalska
Kupiłem kwiaty
Leszek Kulesza
Nowe zadania
Latarnie
Zinedine Zidane
Franek
Marymoncki Dżon
Na ławce
Bufetowa
Kwiat jabłoni
Telewizja (kryzysowy kower)
Młoda artystka

...?!
piątek, 6 kwietnia 2012
Sława! - Jubileuszowy recital
Sława Przybylska - Teatr Rampa, Warszawa (18 III 2012)
Jubileuszowy recital odnosił się do co najmniej kilku aspektów czasowych z kariery Pani Sławy, ale najbardziej zawadiacko wyglądała ta interpretacja, że jubel wiąże się z dziesięcioleciem (a nawet nieco ponad) koncertów na których Artystka żegna sie z publicznością, gdyż to jesienią, a dokładnie 15 X 2001 w tym samym miejscu, miał miejsce pierwszy koncert zapowiadający cykl pożegnań ze sceną. Cykl był obliczony wprawdzie na okres jednego roku, no ale cóż tak czasami bywa, że pierwotne wyliczenia bywają różnie weryfikowane przez nastałą rzeczywistość. W tym wypadku wielce szczęśliwie wejściowe założenia okazały się być bardzo niedoszacowane, skoro okres pożegnań tak się wydłużył a i koncert w Rampie zapowiadany jako być może ostatni wcale niekoniecznie takowym się musi okazać, tym bardziej że forma w jakiej znajduje się Pani Sława raczej nie skłaniałaby do kończenia a wręcz do wzmożenia scenicznej aktywności.
Podczas koncertu, który wyglądał że potrwa może z półtorej godzinki i będę miał jeszcze możliwość wyrobić się na sztukę Otisa Taylora w Hybrydach, a jak się okazało rozrósł się do ponad 3 godzin, w trakcie których był około półgodzinny antrakt, oraz sporo przerw spowodowanych wystąpieniami, laudacjami na cześć czcigodnej Artystki oraz wręczaniem licznych nagród, statuetek, medali, odznaczeń, dyplomów i kwiatów od przedstawicieli włądzy rządowej, samorządowej, Stowarzyszenia Artystów Wykonawców, lokalnych społeczności z Otwocka i Józefowa, Białostockiego biznes-klubu oraz bliższych i dalszych znajomych Państwa Sławy i Jana.
To mimo, że te liczne przerwy stopowały nieco dynamikę występu to z drugiej strony niewątpliwie dawały chwilę wytchnienia dla Artystki dzięki czemu sam występ i ilość zaprezentowanych utworów znacznie przewyższały występ w Działdowie więc nie można narzekać :)
Dodatkowo brzmienie w Rampie było niemal jak żyleta, nawet mimo tego iż znajdowałem się prawie na samym końcu widowni.
Na początek tradycyjnie zabrzmiała Pieśń gruzińska autorstwa Bułata Okudżawy
a potem pierwsza z interpretacji wierszy Marii Konopnickiej do muzyki Janusza Tylmana, czyli kawałek tłumaczący się z niechęci do emigracji. Następnie przyszedł czas na króki set pacyfistyczny który zainugurował szlagier autorstwa Pete'a Segera a następnie zupełnie premierowe wykonanie wiersza Urszuli Kozioł
Po pierwszej krótkiej przerwie w trakcie w której wystąpili muzycy: Ryszard Poznakowski i Aleksander Nowacki z SAW przyszedł czas na set piosenek miłosnych z różnych bliższych i dalszych okolic basenu śródziemorskiego, np z Malagi
Po kolejnej przerwie, laudacji i pozdrowieniu przedstawicieli publiczności wśród której znaleźli się choćby filozofka Maria Szyszkowska, pisarz Józef Hen czy profesor Lucjan Kaszycki znany z licznych działalności ale w kontexcie występu Sławy Przybylskiej przede wszystkim z kompozycji najsłynniejszego utowru z jej repertuaru, usłyszeliśmy piosenki z repertuaru Charlesa Aznavour'a, Edith Piaf czy następny wynalazek z krajowych dokonań dwudziestolecia międzywojennego świadczącego o tym że już w tej epoce nad Wisłą czucie blusa było na co-najmniej przyzwoitym poziomie
Na koniec pierwszej części jeszcze dyptyk o Rebece z Kazimierza i można się było udać na winko do hallu ;)
Po przerwie Pani Sława zaprezentowała się w zmienionej kreacji w sam raz z epoki z jakiej pochodził pierwszy kawałek drugiego setu. Jako drugi zabrzmiał ten który miałem nikłą nadzieję że się pojawi, bo skoro w składzie prócz pianisty miał być także skrzypek to szkodą wielką byłoby nie zagrać tej solówki a w tym wypadku nawet okraszonej wstawką cygańsko-baunsową. Po jeszcze jednej piosence z przedwojnia i kolejnej przerwie przyszedł czas na set utworów skomponowanych przez Janusza Tylmana do wierszy Marii Konopnickiej. Jako pierwszy zabrzmiał ten który opisywał okolice Szczawnicy w których Pani Sława mieszkała przez kilka lat a i chadzała tymi samymi ścieżkami co poetka
Następnie była przeróbka szkolnego wierszyka oraz interpretacji psalmu także do słów Konopnickiej i po kolejnej przerwie spowodowanej wystąpieniem przedstawicielki ministerstwa Kultury i Sztuki koncert nieuchronnie począł zmierzać ku końcowi i wszedł w fazę 'największych szlagierów na koniec'
Jako pierwsze zabrzmiało bezpowrotne tango, tym razem na szczęście już żadna klimatyzacja nie przeszkadzała
A następnie nawet Pan Krzyżanowski zachęcił publikę do wokalnego wsparcia w refrenie znanego szlagieru z repertuaru Hanki Ordonównej. Tendencja wspólnych śpiewów utrzymała się przez następne parę utworów, a i przed kolejnym mieliśmy okazję usłyszeć anegdotę jak to w trakcie zeszłorocznego występu w Nakle publiczność bardzo domagała się Słodkich fiołków, których akurat wtedy Pani Sława nie miała w swym koncertowym repertuarze, więc wówczas utwór został odśpiewany przez widownię, ale tym razem już w pełnej wersji także i przez Artystkę. Dodatkowo pod koniec 'wtargnęła' na scenę Pani Alicja Majewska która podziękowała szanownej Jubilatce, wyraziła słuszne oburzenie że takiego wydarzenia nie transmituje telewizja oraz wraz z Panią Sławą wykonała w duecie krótką repetycję fiołków.
No i na koniec jeszcze krótki set z technik mnemonicznych ;) czyli najpierw wspominanie a potem pamiętanie i jak to wyraził jeden z występujących mówców:
Pani Sławo, pamiętamy, była jesień :)
Artystce towarzyszyli:
Janusz Tylman - fortepian
Marek Wroński - skrzypce
Jan Krzyżanowski - narracja
a na program piłkarskich (bo 2 razy po 11) setów złożyły się następujące piosenki:
Pieśń gruzińska
Poszłabym ja na kraj świata
Gdzie są kwiaty
Nie zabierajcie chłopców na wojnę
Dziewczyna z Portofino
Malaquena
Cyganeria
Kochankowie jednego dnia
7 dobrych lat
Rebeka
Rebeka tańczy tango
===
Taka mala
Jak trudno jest zapomnieć
Co bez miłości wart jest świat
W Jaworkach
A jak poszedł król na wojnę
Jeruzalem
Tango notturno
Ja śpiewam piosenki
Słodkie Fiołki
Wspomnij mnie
Pamiętasz była jesień
to skoro było o koncercie Sławy Przybylskiej wygląda że niechybnie nadciągają święta więc zdrowego i radosnego świętowania i dyngusowania, alle-luja!
Jubileuszowy recital odnosił się do co najmniej kilku aspektów czasowych z kariery Pani Sławy, ale najbardziej zawadiacko wyglądała ta interpretacja, że jubel wiąże się z dziesięcioleciem (a nawet nieco ponad) koncertów na których Artystka żegna sie z publicznością, gdyż to jesienią, a dokładnie 15 X 2001 w tym samym miejscu, miał miejsce pierwszy koncert zapowiadający cykl pożegnań ze sceną. Cykl był obliczony wprawdzie na okres jednego roku, no ale cóż tak czasami bywa, że pierwotne wyliczenia bywają różnie weryfikowane przez nastałą rzeczywistość. W tym wypadku wielce szczęśliwie wejściowe założenia okazały się być bardzo niedoszacowane, skoro okres pożegnań tak się wydłużył a i koncert w Rampie zapowiadany jako być może ostatni wcale niekoniecznie takowym się musi okazać, tym bardziej że forma w jakiej znajduje się Pani Sława raczej nie skłaniałaby do kończenia a wręcz do wzmożenia scenicznej aktywności.
Podczas koncertu, który wyglądał że potrwa może z półtorej godzinki i będę miał jeszcze możliwość wyrobić się na sztukę Otisa Taylora w Hybrydach, a jak się okazało rozrósł się do ponad 3 godzin, w trakcie których był około półgodzinny antrakt, oraz sporo przerw spowodowanych wystąpieniami, laudacjami na cześć czcigodnej Artystki oraz wręczaniem licznych nagród, statuetek, medali, odznaczeń, dyplomów i kwiatów od przedstawicieli włądzy rządowej, samorządowej, Stowarzyszenia Artystów Wykonawców, lokalnych społeczności z Otwocka i Józefowa, Białostockiego biznes-klubu oraz bliższych i dalszych znajomych Państwa Sławy i Jana.
To mimo, że te liczne przerwy stopowały nieco dynamikę występu to z drugiej strony niewątpliwie dawały chwilę wytchnienia dla Artystki dzięki czemu sam występ i ilość zaprezentowanych utworów znacznie przewyższały występ w Działdowie więc nie można narzekać :)
Dodatkowo brzmienie w Rampie było niemal jak żyleta, nawet mimo tego iż znajdowałem się prawie na samym końcu widowni.
Na początek tradycyjnie zabrzmiała Pieśń gruzińska autorstwa Bułata Okudżawy
a potem pierwsza z interpretacji wierszy Marii Konopnickiej do muzyki Janusza Tylmana, czyli kawałek tłumaczący się z niechęci do emigracji. Następnie przyszedł czas na króki set pacyfistyczny który zainugurował szlagier autorstwa Pete'a Segera a następnie zupełnie premierowe wykonanie wiersza Urszuli Kozioł
Po pierwszej krótkiej przerwie w trakcie w której wystąpili muzycy: Ryszard Poznakowski i Aleksander Nowacki z SAW przyszedł czas na set piosenek miłosnych z różnych bliższych i dalszych okolic basenu śródziemorskiego, np z Malagi
Po kolejnej przerwie, laudacji i pozdrowieniu przedstawicieli publiczności wśród której znaleźli się choćby filozofka Maria Szyszkowska, pisarz Józef Hen czy profesor Lucjan Kaszycki znany z licznych działalności ale w kontexcie występu Sławy Przybylskiej przede wszystkim z kompozycji najsłynniejszego utowru z jej repertuaru, usłyszeliśmy piosenki z repertuaru Charlesa Aznavour'a, Edith Piaf czy następny wynalazek z krajowych dokonań dwudziestolecia międzywojennego świadczącego o tym że już w tej epoce nad Wisłą czucie blusa było na co-najmniej przyzwoitym poziomie
Na koniec pierwszej części jeszcze dyptyk o Rebece z Kazimierza i można się było udać na winko do hallu ;)
Po przerwie Pani Sława zaprezentowała się w zmienionej kreacji w sam raz z epoki z jakiej pochodził pierwszy kawałek drugiego setu. Jako drugi zabrzmiał ten który miałem nikłą nadzieję że się pojawi, bo skoro w składzie prócz pianisty miał być także skrzypek to szkodą wielką byłoby nie zagrać tej solówki a w tym wypadku nawet okraszonej wstawką cygańsko-baunsową. Po jeszcze jednej piosence z przedwojnia i kolejnej przerwie przyszedł czas na set utworów skomponowanych przez Janusza Tylmana do wierszy Marii Konopnickiej. Jako pierwszy zabrzmiał ten który opisywał okolice Szczawnicy w których Pani Sława mieszkała przez kilka lat a i chadzała tymi samymi ścieżkami co poetka
Następnie była przeróbka szkolnego wierszyka oraz interpretacji psalmu także do słów Konopnickiej i po kolejnej przerwie spowodowanej wystąpieniem przedstawicielki ministerstwa Kultury i Sztuki koncert nieuchronnie począł zmierzać ku końcowi i wszedł w fazę 'największych szlagierów na koniec'
Jako pierwsze zabrzmiało bezpowrotne tango, tym razem na szczęście już żadna klimatyzacja nie przeszkadzała
A następnie nawet Pan Krzyżanowski zachęcił publikę do wokalnego wsparcia w refrenie znanego szlagieru z repertuaru Hanki Ordonównej. Tendencja wspólnych śpiewów utrzymała się przez następne parę utworów, a i przed kolejnym mieliśmy okazję usłyszeć anegdotę jak to w trakcie zeszłorocznego występu w Nakle publiczność bardzo domagała się Słodkich fiołków, których akurat wtedy Pani Sława nie miała w swym koncertowym repertuarze, więc wówczas utwór został odśpiewany przez widownię, ale tym razem już w pełnej wersji także i przez Artystkę. Dodatkowo pod koniec 'wtargnęła' na scenę Pani Alicja Majewska która podziękowała szanownej Jubilatce, wyraziła słuszne oburzenie że takiego wydarzenia nie transmituje telewizja oraz wraz z Panią Sławą wykonała w duecie krótką repetycję fiołków.
No i na koniec jeszcze krótki set z technik mnemonicznych ;) czyli najpierw wspominanie a potem pamiętanie i jak to wyraził jeden z występujących mówców:
Pani Sławo, pamiętamy, była jesień :)
Artystce towarzyszyli:
Janusz Tylman - fortepian
Marek Wroński - skrzypce
Jan Krzyżanowski - narracja
a na program piłkarskich (bo 2 razy po 11) setów złożyły się następujące piosenki:
Pieśń gruzińska
Poszłabym ja na kraj świata
Gdzie są kwiaty
Nie zabierajcie chłopców na wojnę
Dziewczyna z Portofino
Malaquena
Cyganeria
Kochankowie jednego dnia
7 dobrych lat
Rebeka
Rebeka tańczy tango
===
Taka mala
Jak trudno jest zapomnieć
Co bez miłości wart jest świat
W Jaworkach
A jak poszedł król na wojnę
Jeruzalem
Tango notturno
Ja śpiewam piosenki
Słodkie Fiołki
Wspomnij mnie
Pamiętasz była jesień
to skoro było o koncercie Sławy Przybylskiej wygląda że niechybnie nadciągają święta więc zdrowego i radosnego świętowania i dyngusowania, alle-luja!
piątek, 23 marca 2012
Is karma bad?
Mark Lanegan Band - Proxima, Warszawa (19 III 2012)
To był czwarty raz jak Mark zjawił się w kraju-raju i skoro dotychczas nie sprawdziło się stare przysłowie, że do trzech razy sztuka to już nie byłem pewny jakie prawidła obowiązują. Fakt faktem, że za każdym razem były jakieś problemy z nagraniami bo to [1: z Tłajlajtami] gniazdo zasilacza mikrofonów robiło straszną dywersję przez niemal całą sztukę, [2: z Izką Campbell] z początku wtyk się poluzował i nie było jednego kanału przez kilka minut, [3: znowu z Grześiem, ino pod logo bliźniaczych rynsztokowców] się nieco spóźniłem na koncert a i w trakcie jeden z majków się był wypsnął.
Jako że dwukrotnie w czasie występów Mark towarzyszył Grześkowi, który to akurat był głównym magnesem mojej obecności to myślałem, że to właśnie Dulli odpowiada za złą karmę, ale skoro po zeszłorocznym koncercie Twilight Singers (już bez Lanegana) zostało to zweryfikowane negatywnie to automatycznie podejrzenie spadło na Marka...
ale o dziwo karma się odmieniła...
Mam wprawdzie podejrzenie, że to do końca nie było tak, bo doszły mnie słuchy iż ponoć po koncercie nie dość, że Mark rozdawał autografy (co nawet różnymi kanałami było mocno rozreklamowane, że tak się stanie) to jeszcze pozował do zdjęć z fanatykami, a tożto przeca już kompletna zgroza w laneganowym imidżu!
Poajwiły się nawet podejrzenia, że on jakiś taki podmieniony, bo to mu kompletnie nie przystoi, no ale prewencyjnie umknęlim przed tym doznaniem
A skoro właściwie to ja miałem tu pisać o koncercie to można rzec, że było okej. Z wcześniejszych występów miałem świadomość czego się spodziewać i się nie rozczarowałem, choć z drugiej strony nie był to też jakiś szczególny odlot.
No ale życzę niemal każdemu wykonawcy by zagrał taką sztukę jak Lanegan i doprowadził swe rzemiosło na taki poziom. Był blus (nawet funeralny), było disko, było prawie wszystko, no może zabrakło trochę boogie, ale to zawsze można zajrzeć do lodówki historii i nadrobić z odtworzenia
tymczasem jak kto ciekaw jak to zabrzmiało po kolei, to całość tegorocznego występu z Proximy dostępna jest na dimeadozen
a na koniec jeszcze małe ogłoszenie parafialne jakie się ujawniło z okazji Laneganowego koncertu
To był czwarty raz jak Mark zjawił się w kraju-raju i skoro dotychczas nie sprawdziło się stare przysłowie, że do trzech razy sztuka to już nie byłem pewny jakie prawidła obowiązują. Fakt faktem, że za każdym razem były jakieś problemy z nagraniami bo to [1: z Tłajlajtami] gniazdo zasilacza mikrofonów robiło straszną dywersję przez niemal całą sztukę, [2: z Izką Campbell] z początku wtyk się poluzował i nie było jednego kanału przez kilka minut, [3: znowu z Grześiem, ino pod logo bliźniaczych rynsztokowców] się nieco spóźniłem na koncert a i w trakcie jeden z majków się był wypsnął.
Jako że dwukrotnie w czasie występów Mark towarzyszył Grześkowi, który to akurat był głównym magnesem mojej obecności to myślałem, że to właśnie Dulli odpowiada za złą karmę, ale skoro po zeszłorocznym koncercie Twilight Singers (już bez Lanegana) zostało to zweryfikowane negatywnie to automatycznie podejrzenie spadło na Marka...
ale o dziwo karma się odmieniła...
Mam wprawdzie podejrzenie, że to do końca nie było tak, bo doszły mnie słuchy iż ponoć po koncercie nie dość, że Mark rozdawał autografy (co nawet różnymi kanałami było mocno rozreklamowane, że tak się stanie) to jeszcze pozował do zdjęć z fanatykami, a tożto przeca już kompletna zgroza w laneganowym imidżu!
Poajwiły się nawet podejrzenia, że on jakiś taki podmieniony, bo to mu kompletnie nie przystoi, no ale prewencyjnie umknęlim przed tym doznaniem
A skoro właściwie to ja miałem tu pisać o koncercie to można rzec, że było okej. Z wcześniejszych występów miałem świadomość czego się spodziewać i się nie rozczarowałem, choć z drugiej strony nie był to też jakiś szczególny odlot.
No ale życzę niemal każdemu wykonawcy by zagrał taką sztukę jak Lanegan i doprowadził swe rzemiosło na taki poziom. Był blus (nawet funeralny), było disko, było prawie wszystko, no może zabrakło trochę boogie, ale to zawsze można zajrzeć do lodówki historii i nadrobić z odtworzenia
tymczasem jak kto ciekaw jak to zabrzmiało po kolei, to całość tegorocznego występu z Proximy dostępna jest na dimeadozen
a na koniec jeszcze małe ogłoszenie parafialne jakie się ujawniło z okazji Laneganowego koncertu

czwartek, 15 marca 2012
Pod powierzchnią gra kurpsiowska muzyka (choć i nie tylko)
Koncert na zakończenie roku ks. W. Skierkowskiego na Mazowszu - Sala Koncertowa Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, Warszawa (8 III 2012)
Kilka dni temu wspominałem o anonsowaniu tego koncertu i trochę dziwna sprawa bo rzecz zacna i doniosła a jakoś zupełnie nierozpropagowana zdała się być, bo i na stronie Uniwersytetu nic nie było o tym wydarzeniu jak i gdziekolwiek w internecie niczego nie udało mi się znaleźć. Jednak już w gablocie koło wejścia w szacowne progi uczelni przy Okólniku plakat wisiał całkiem okazały.
Mimo zapowiedzi organizatora - pana Olendra, że tym razem będzie nieco krócej (w porównaniu z jesiennym) to całość trwała dosyć długo, przynajmniej na tyle że nie dane mi już było jechać na drugi zaplanowany występ tego wieczora czyli sztukę dEUS'a w Proximie i tylko szkoda że znaaaczną część występu na Uniwersytecie stanowiły różnorakie gadaniny i przeciągające się wręczanie nagród, odznaczeń i upominków w przeważającej większości dla przedstawicieli władzy różnych szczebli co to niby przyczynili się do zorganizowania tych obchodów, choć i tak bodaj największy aplauz zebrał człowiek-legenda dla kurpsiowskich śpiewów i tańców - pan Stanisław Sieruta, który dostał jakiś medal i śwarnym, tanecznym krokiem opuścił scenę bez zbędnego przedłużania przemowami i tylko szkoda że w programie artystycznym, zaprezentował jeno jedną pieśń.
Całość rozpoczął pan Kuczyński zadęciem w ligawo-podobną trąbę i zalotno-wspominkowym kawałkiem
Potem było z 10 minut gadki aż pan Olender przypomniał historię jak to się stało, że 'zesłany' w błotno-leśne odstępy parafii mysianieckiej i zafrasowany nieco potencjalnym brakiem doznań kulturalnych ksiądz Skierkowski, zbliżając się do celu podróży minął powóz, na którym jechał Kurpś z dwiema Kurpsiankami i jak to po minęciu jedna z nich zaczęła śpsiewać piosnkę (przypomnianą zaraz przez panią Apolonię), która to zachwyciła księdza dzięki czemu (w największym skrócie) stworzył dzieło swego życia - czyli jeźdżąc po wioskach i leśnych odstępach w czasie swej posługi (jak i już w późniejszych latach gdy został przeniesiony z Mysiańca i specjalnie w wolnych chwilach wracał na Kurpie) spisywał pieśni i meleodie ludowe, które potem zostały wydane w kilkutomowym opracowaniu
Następnie zaprezentował się Zespół Folklorystyczny 'Kurpiowszczyzna' z Myszyńca, który to charaktreyzuje się choćby tym, że śpiewa i tańcuje w nim spora część lokalnej wierchuszki władzy, wliczając w to nawet burmistrza z żoną
W trakcie występu zespołu zaśpiewali także i soliści czyli wspominany już pan Sieruta oraz pani Zofia, jednak nie wiem która gdyż wg programu miały być dwie czyli Charamut i Warych ale finalnie na scenie pojawiła się tylko jedna
Po tradycyjnym powolniaku na zakończenie występu miała miejsce najdłuższa część 'gadana' która zajęła chyba z ponad pół godziny, ale jak już wszystko wręczono i wszyscy obdarowani (tudzież zastępujący ich podczas nieobecności na sali UM) podziękowali, wtoczono fortepian, kontrabasista zaczął się podłączać do piecyka i przyszedł czas na drugą - dżezową część koncertu, w której to wraz z Mariuszem Bogdanowiczem wystąpił nie kto inny jak Włodzimierz Nahorny.
Przedstawili trzy kompozycje bazujące na ludowych pieśniach, choć w zdecydowanie odbiegającej od ludowości (a przynajmniej mazowieckiej) interpretacji, którą rozpoczął kawałek o najnowszej reformie emerytalnej ;)
Duet zebrał duży aplauz i został wywołany na bis, w którym to jednak pan Nahorny zdecydował się zagrać coś o niekoniecznie kurpiowskiej proweniencji i zaprezentował jedną z bardziej znanych swoich kompozycji. Niestety kilka dni po tym występie zmarł Bogusław Mec czyli piosenkarz, który swoim wykonaniem przyczynił się do spopularyzowania tej pięknej melodii
Tak zakończyła się druga część i jako że kilka osób z widowni skierowało się do wyjścia, przyśpieszono nieco tempo i już bez zbędnych dłużyzn na scenie ponownie pojawiła się pani Apolonia wraz z towarzyszącymi jej muzykami zespołu Ars Nova a wkrótce także kolejna śpiewaczka (znana choćby z jakiegoś telewizyjnego szoł) jednak władająca już nie ludowym śpiewokrzykiem ino ukształtowanym mezzosporanem - Alicja Węgorzewska-Whiskerd
Bardzo ciekawym pomysłem zaprezentowanym przy wykonaniu dwóch pieśni ze zbioru Karola Szymanowskiego było zaprezentowanie w introdukcji ludowej interpretacji a następnie dopiero klasycznego opracowania
Ale jeśli gra Ars Nova to ja najbardziej luzbie jak śpsiewa pani Apolonia, a skoro w programie był jeszcze jeden utwór w ich wykonaniu a do tego jeden z moich najbardziej ulubionych z ich repertuaru, to na koniec do posłuchania jeszcze jeden lament
I jeszcze oficjalny program koncertu, który wprawdzie niedokładnie był taki jak widać, ale co tam grunt to improwizacja

a ten tytuł ze zmienionego cytatu Variete to tak zupełnie przypadkiem...
Kilka dni temu wspominałem o anonsowaniu tego koncertu i trochę dziwna sprawa bo rzecz zacna i doniosła a jakoś zupełnie nierozpropagowana zdała się być, bo i na stronie Uniwersytetu nic nie było o tym wydarzeniu jak i gdziekolwiek w internecie niczego nie udało mi się znaleźć. Jednak już w gablocie koło wejścia w szacowne progi uczelni przy Okólniku plakat wisiał całkiem okazały.
Mimo zapowiedzi organizatora - pana Olendra, że tym razem będzie nieco krócej (w porównaniu z jesiennym) to całość trwała dosyć długo, przynajmniej na tyle że nie dane mi już było jechać na drugi zaplanowany występ tego wieczora czyli sztukę dEUS'a w Proximie i tylko szkoda że znaaaczną część występu na Uniwersytecie stanowiły różnorakie gadaniny i przeciągające się wręczanie nagród, odznaczeń i upominków w przeważającej większości dla przedstawicieli władzy różnych szczebli co to niby przyczynili się do zorganizowania tych obchodów, choć i tak bodaj największy aplauz zebrał człowiek-legenda dla kurpsiowskich śpiewów i tańców - pan Stanisław Sieruta, który dostał jakiś medal i śwarnym, tanecznym krokiem opuścił scenę bez zbędnego przedłużania przemowami i tylko szkoda że w programie artystycznym, zaprezentował jeno jedną pieśń.
Całość rozpoczął pan Kuczyński zadęciem w ligawo-podobną trąbę i zalotno-wspominkowym kawałkiem
Potem było z 10 minut gadki aż pan Olender przypomniał historię jak to się stało, że 'zesłany' w błotno-leśne odstępy parafii mysianieckiej i zafrasowany nieco potencjalnym brakiem doznań kulturalnych ksiądz Skierkowski, zbliżając się do celu podróży minął powóz, na którym jechał Kurpś z dwiema Kurpsiankami i jak to po minęciu jedna z nich zaczęła śpsiewać piosnkę (przypomnianą zaraz przez panią Apolonię), która to zachwyciła księdza dzięki czemu (w największym skrócie) stworzył dzieło swego życia - czyli jeźdżąc po wioskach i leśnych odstępach w czasie swej posługi (jak i już w późniejszych latach gdy został przeniesiony z Mysiańca i specjalnie w wolnych chwilach wracał na Kurpie) spisywał pieśni i meleodie ludowe, które potem zostały wydane w kilkutomowym opracowaniu
Następnie zaprezentował się Zespół Folklorystyczny 'Kurpiowszczyzna' z Myszyńca, który to charaktreyzuje się choćby tym, że śpiewa i tańcuje w nim spora część lokalnej wierchuszki władzy, wliczając w to nawet burmistrza z żoną
W trakcie występu zespołu zaśpiewali także i soliści czyli wspominany już pan Sieruta oraz pani Zofia, jednak nie wiem która gdyż wg programu miały być dwie czyli Charamut i Warych ale finalnie na scenie pojawiła się tylko jedna
Po tradycyjnym powolniaku na zakończenie występu miała miejsce najdłuższa część 'gadana' która zajęła chyba z ponad pół godziny, ale jak już wszystko wręczono i wszyscy obdarowani (tudzież zastępujący ich podczas nieobecności na sali UM) podziękowali, wtoczono fortepian, kontrabasista zaczął się podłączać do piecyka i przyszedł czas na drugą - dżezową część koncertu, w której to wraz z Mariuszem Bogdanowiczem wystąpił nie kto inny jak Włodzimierz Nahorny.
Przedstawili trzy kompozycje bazujące na ludowych pieśniach, choć w zdecydowanie odbiegającej od ludowości (a przynajmniej mazowieckiej) interpretacji, którą rozpoczął kawałek o najnowszej reformie emerytalnej ;)
Duet zebrał duży aplauz i został wywołany na bis, w którym to jednak pan Nahorny zdecydował się zagrać coś o niekoniecznie kurpiowskiej proweniencji i zaprezentował jedną z bardziej znanych swoich kompozycji. Niestety kilka dni po tym występie zmarł Bogusław Mec czyli piosenkarz, który swoim wykonaniem przyczynił się do spopularyzowania tej pięknej melodii
Tak zakończyła się druga część i jako że kilka osób z widowni skierowało się do wyjścia, przyśpieszono nieco tempo i już bez zbędnych dłużyzn na scenie ponownie pojawiła się pani Apolonia wraz z towarzyszącymi jej muzykami zespołu Ars Nova a wkrótce także kolejna śpiewaczka (znana choćby z jakiegoś telewizyjnego szoł) jednak władająca już nie ludowym śpiewokrzykiem ino ukształtowanym mezzosporanem - Alicja Węgorzewska-Whiskerd
Bardzo ciekawym pomysłem zaprezentowanym przy wykonaniu dwóch pieśni ze zbioru Karola Szymanowskiego było zaprezentowanie w introdukcji ludowej interpretacji a następnie dopiero klasycznego opracowania
Ale jeśli gra Ars Nova to ja najbardziej luzbie jak śpsiewa pani Apolonia, a skoro w programie był jeszcze jeden utwór w ich wykonaniu a do tego jeden z moich najbardziej ulubionych z ich repertuaru, to na koniec do posłuchania jeszcze jeden lament
I jeszcze oficjalny program koncertu, który wprawdzie niedokładnie był taki jak widać, ale co tam grunt to improwizacja

a ten tytuł ze zmienionego cytatu Variete to tak zupełnie przypadkiem...
Subskrybuj:
Posty (Atom)