środa, 16 maja 2012
Tindery znowu w mieście!
Tindersticks (+ Thomas Belhom) - Palladium, Warszawa (9 V 2012)
W niedzielę kończącą długi majowy wekend jakem wracał z tygmontowego koncertu Trawnika na kompletnie wyludnionej Świętokrzyskiej (to ze względu na budowę metra + zamknięcie Marszałkowskiej przed Euro, normalnie takie rzeczy o tej porze się nie zdarzają) na jednym ze słupów wyhaczyłem niespecjalnie doklejony plakat który to był drugim artefaktem w mieście reklamującym koncert jakim obaczył. Tym razem ze względu na niezbyt fachowe przymocowanie do słupa i już wspomniane wyludnienie w centrum miasta prewencyjnie go zabezpieczyłem coby przypadkiem się nie odkleił i np wleciał do wykopu
ino jak prawi starodawna mądrość iż do czech-razy-sztuka to powinien się pojawić jeszcze jeden to i tym razem szczęśliwie okazała się nim być oryginalna setlista czyli rozpiska tego co dana kapela w czasie sztuki planuje sobie zagrać
ta zdobycz akurat ujawniła niechybny fakt iż w stosunku do wstępnych założeń repertuar zaprezentowany w Palladium uległ lekkim zmianom i (niestety) cięciom, no cóż życie...
Zanim jednak ów program miał być prezentowany na scenie pojawił się Thomas Belhom, który prócz swych solowych dokonań znany jest choćby z tego iż bębnił na pierwszej (i najlepszej) poreaktywacyjnej płycie tinderów - The Hungry Saw, później jednak ze zdrowotnych powodów nie był w stanie dalej grać w zespole i został zastąpiony przez równie zawadiackiego a dodatkowo czarnoskórego perkusistę - Earl'a
Set Thomasa rozpoczął się przy totalnie minimalnym obłożeniu na widowni ale z czasem na szczęście publika poczęła ściągać z holu. Przedsionek obecnej sali koncertowej w Palladium (niegdyś kina) to znane mi skądinąd muzycznie miejsce gdy to w pewnym momnencie lat '90 z sąsiedzkich Hybryd przeniosła się tam wtorkowa giełda płytowa.
Przed głównym koncertem wieczoru na szczęście zapełniło się już nieco bardziej, choć ceny biletów jak i koncert Lemonheads, który tego dnia miał miejsce na Pradze zapewnie znacznie przerzedziły publikę, choć i tak po jakimś czasie wyraźnie można było odczuć problemy z klimatyzacją, to i może dlatego zespół o jeden numer przyciął swój występ, bo publika sprawowała się conajmniej przyzwoicie a miejscami wręcz znakomicie (choć tę pauzę w Chocolate to miałem jednak nadzieję, że w Warszawie przetrzymają bez hałasów)
Ale już na sam tinderowy występ (jak na AD 2012) nie sposób narzekać, były akurat te kawałki, które obecnie grają wymiennie i lubię najbardziej (no planowane If She's Torn też by się zdało) czyli Czerry Blosoms, I know that loving i Fabryczne dziołchy a nie było porannych psychoz z 4.48 i Don't ever get tired, ha wprawdzie na następnych sztukach wymienili Czerry na inny epokowy i bardziej znany numer z dwójki czyli Tiny Tears, choć ponoć bez smyków to było raczej dziwne doznanie, no ale ja akurat z wiśniowej obecności w Warszawie po latach byłem fest ukontentowan.
Przy okazji nie sposób nie wspomnieć że to pierwsza trasa gdzie owych smyków zabrakło, pewną extrawagancją nawet jest obecność w repertuarze tytułowego kawałka byłego skrzypka, ale akurat w najbardziej kanonicznych miejscach zaużycia takowych instrumentów całkiem ciekawie się sprawdziły patenty generowane przez Neil'a za pomocą e-bow'a
I o ile Neil operował całą sztukę na tym samym wiosełku, to Stuart kilkukrotnie zmieniał gitary ale suma sumarum i tak najlepiej wypadły te 3 kawałki gdy w użyciu były akurat dwa stare czerwone Guildy
Tindery w Palladium zaprezentowały się w nastęującym składzie:
Stuart A. Staples - wokal, gitara akustyczna i elektryczna, oraz inne cuda i wianki
Neil Fraser - gitara elektryczna
David Boulter - klawisze, dzwonki, cymbałki, głowny wokal w Chocolate
Terry Edwards - saxy, klawisze, boczne wokale
Dan McKinna - bass, klawisze, wokale
Earl Harvin - bębny i perkusja oraz boczne wokale
a zagrany prgram finalnie wyglądał tak:
Blood
If You're Looking For A Way Out
Dick's Slow Song
Cherry Blossoms
Chocolate
Show Me Everything
This Fire of Autumn
A Night So Still
Slippin' Shoes
Medicine
Frozen
Come Inside
Goodbye Joe
---
I Know That Loving
Factory Girls
I oby tylko na trzecią wizytę nie trzeba było czekać kolejnych niespełna 9 lat...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
mój ulubiony zespół lat 90.
OdpowiedzUsuńale, że "Rolling Down" była pierwszą płytą, której nie kupiłem, na koncercie takżem się nie stawił.
(co prawda, dla mnie "Rain" jest dopiero powrotem do formy czasu "Simple Pleasure", lecz też ciągle dopiero noszę się z zamiarem zakupu tej pozycji. itd.)
jakby co za 6 tygodni będzie można nadrobić zaległości koncertowe w temacie, tylko tym razem w Chorzowie
Usuń