To i mimo że zamysł na bloga był z natury rzeczy gupi, a i tematyka poruszana niewykluczone że i także, to przecież zawsze mogą zawystąpić wyjątki, takie jak chiciażby ten.
Pod koniec lipca dopadła mnie znienacka smutna wiadomość o nagłym odejściu człowieka, którego bardzo szanowałem i podziwiałem za to co robił i za to z jakim rozmachem do swoich działań podchodził, człowieka bardzo otwartego i pomocnego a do tego bezpośredniego i szczerego, świetnego kompana do osuszania kolejnych szklanek i butelek przy barze czy w innym dowolnie wybranym miejscu.
Po raz pierwszy z Arturem zetknąłem się około 5 lat temu, widząc ogromne ilości koncertów Leonarda Cohena jakie aplołdował na dajma czyli bodaj najbardziej popularny i eklektyczny tracker z nagraniami koncertowymi dostępnymi za friko w internecie. Z dzieciństwa pamiętałem zapowiedzi i relację (bodajże w kurierze tv) jego występu z Sali Kongresowej w 1985 roku więc któregoś dnia zagaiłem Artura czy nie ma przypadkiem butlega z tej sztuki i dzięki temu mogłem się zapoznać z krajowymi występami i Cohena i Dylana jakie miały miejsce na przestrzeni ~ostatniego ćwierćwiecza
W tak zwanym realu spotkaliśmy się pierwszy raz przed koncertem Anjani Thomas w Warszawie w 2007 (ona to wspomagała Leonarda także w pamiętnym koncercie w stołecznym pajacu w 1985), której tym razem towarzyszył Cohen z krótkim gościnnym udziałem i jakowymś chórkiem. Artur wówczas prosił mnie o pożyczenie mikrofonów gdyż miał jakiś problem ze swoimi, wysłał do naprawy i jeszcze nie przyszły lub coś w tym rodzaju. Koncert odbywał się w studio radiowym o dość wczesnej porze, a ja niestety tego dnia pracowałem więc tylko na jakieś poł godzinki mogłem się wyrwać na krótkie spotkanie. Pamiętał że miał sporą torbę wypełnioną różnymi gadżetami: jakiś album, nagrania audio i video z własnoręcznie spreparowanymi okładkami, płyty i inne cuda jakie przygotował, które zamierzał przekazać Cohenowi z okazji jego wizyty, co też uczynił i widać poniżej
Po raz ostatni widzieliśmy się latem zeszłego roku, gdy przyjechałem do Wrocławia na koncert Majka Pattona z projektem Mondo Cane. To był dosyć hardkorowy wyjazd uwzględniając niemal tropikalną pogodę, nabite do granic wytrzymałości pociągi, ilość spożytego alkoholu, i inne atrakcje przed, po i koncertowe. Artur opowiadał wówczas sporo o tym, że znalazł jakiegoś wybitnego kolekcjonera gdzieś bodajże w Niemczech i bywały takie tygodnie gdy do piątku pracował, potem wsiadał w samolot do Frankfurtu, leciał na weekend do człowieka i przegrywał z jego szpul, DAT'ów i innych nośników zgromadzone unikaty, poza tym odkupił (lub miał zamiar) od jakiegoś (bodajże) Kanadyjczyka prawa do internetowej domeny z koncertami Cohena i miał się zająć jej reorganizacją (a i profesjonalizacją znając jego zapał i podjeście).
Niestety nie mógł wówczas iść na koncert odbywający się na Wyspie Słodowej, ale przekazał mi kilka cennych wskazówek rozpoznawczych co do miejsca.
Kilka razy prosiliśmy się nawzajem o różne taperskie przysługi i warto wspomnieć choćby o jednej i efektach jakie przyniosła, które dla niektórych kolekcjonerów mogą mieć jakieś tam znaczenie. Jesienią 2007, gdy Made in Poland grało pierwszą trasę (no może określenie trochę na wyrost ale zawsze coś) po reaktywacji, poprosiłem Artura o nagranie wrocławskiego koncertu, bodajże otwierającego tę trasę. Spisał się znakomicie choć jak potem wspominał, wcześniej miał jakąś imprezę firmową i na sztukę dotarł w stanie lekkiej niedyspozycji co skutkowało tym, że gdzieś w połowie koncertu zasnął na krzesełku, jednak jak mówił przynajmniej była pewność że się nie kręcił i mikrofony były skierowane gdzie należy. I zaprawdę powiadam prawdę rzekał!
Dzień czy dwa dni później gdy MiP grało w stołecznym No Mercy i przed koncertem rozmawiałem z basistą zespołu - PP wręczając mu nagranie odbyliśmy mniej więcej taką rozmowę: (wcześniej już się kontaktowaliśmy i coś mu wysyłałem z posiadanych archiwalnych nagrań)
- o i jesze płyta z waszym koncertem z Wrocławia
- a z którego roku?
- no z wczoraj (lub przedwczoraj, już nie pomnę rozpiski)
- aha, ok, {ciekawa mina} dzięki!
Niedługo potem w czasie świąt, będąc w rodzinych stronach Artur wspominał o tych koncertach w rozmowie ze swoim znajomym W, który kiedyś prowadził sklep muzyczny w podkrakowskim mieście ale także nagrywał różne występy i zakupiwszy pod koniec 1984 zestaw mikrofonów Grundiga chciał go przetestować podczas jakiegoś występu. Ów znajomy raczej lubował się w muzyce jazzowej lecz ze względu, że takiego koncertu akurat w mieście nie organizowano, udał się 5 grudnia do klubu 'Pod przewiązką' gdzie zarejestrował historyczny premierowy występ legendy polskiej nowej fali w rodzinnym mieście. Wkrótce po tym zapomniał o tym wydarzeniu i tak taśma sobie leżała ponad dwie dekady...
Pośród osób trudniących/pasjonujących się nagrywaniem/słuchaniem koncertów czasami można spotkać się z dzwiną atencją co do nagrań sałndbordowych, czyli z konsoli/stołu mixerskiego. W zależności od warunków dźwiękowych koncertowni taka wersja może być lepsza lub gorsza (choć zdecydowanie bardziej słychać muzyków niż cokolwiek z reakcji publiczności).
Artur jednak uważał, że butlegi z konsoli to pewnego rodzaju profanacja i jeśli nagranie koncertowe jest 'za suche' to traci swe wszelkie walory, poza tym niekoniecznie trzeba zwracać uwagę na t.zw. taping policy danego artysty (bo ci często mają z deka wybujałe ego, jak choćby wieloletni przypadek Dylana) tylko udać się na miejsce, zrobić swoje a potem ewentualnie martwić o konsekwencje i muszę przyznać, że jest to podejście, które zwykle sam stosuję więc zdecydowanie mi bliskie.
Latem tego roku myślałem by ponownie wybrać się do Wrocławia na nowohoryzontalny festiwal, gdzie tym razem jedną z atrakcji był koncert Nicka Cave'a w swoim grindermanowym wcieleniu, finalnie jednak nie pojechałem i dziś bardzo żałuję, bo moglibyśmy podziałać wspólnie a do tego zapewnie i wychylić kilka browarków
Raptem kilka tygodni później dostałem mejla z odnośnikiem do strony
http://leonardcohenforum.com/viewtopic.php?f=3&t=28405&hilit=artur&sid=caa6c964adac39c5a7ac1b0df73f9f1a
Niestety ze względu na spóźnienia pociągów nie udało mi się pożegnać Artura podczas przygotowanej uroczystości i dotarłem do Bochnii z parogodzinnym opóźnieniem nieco po jej zakończeniu ale cóż znaczą te godziny wobec wieczności?
i niechajże finalnym akordem tego wspomnienia będzie zdjęcie z arturowego profilu na dajmie, sam nie ująłbym tego lepiej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz