Świetliki - Hard Rock Cafe, Warszawa (20 IX 2011)
Wspominany ostatnio krakowski poeta jakieś dwa miesiące temu zjawił się razem ze swoim najbardziej znanym ansamblem w nieco większym mieście, w środkowym biegu tej samej rzeki nad którą zwykle przebywa. Nie bardzo tylko jestem w stanie zrozumieć jego miętę do hardrokkafe (w której w ostatnich latach już kilkukrotnie występował) bo to chyba najsłabsze miejsce w mieście i jedyny plus to, że mieści się bardzo blisko dworca (co też ponoć jest dobrze znajdywane przez artystę).
Na jego ostatnie występy w tym właśnie miejscu z czystej przekory nie udawałem się, jednak w pewnym momencie chęć zobaczenia Świetlików przerosła moją regularną niechęć do HRC a dodatkowo uświadomiwszy sobie, iż ostatnio na ich koncercie to ja byłem już jakieś półtora dekady temu (o ile dobrze pomnę było to w czasie promocji Cacy cacy, bodajże w Proximie) to jakoś trzeba było owo wieloletnie zaniechanie naprawić.
Jednak przekorne podejście do lokalu objawiał także poeta, a przynajmniej do aktualnej polityki odnośnie palenia (w tym jak i innych miejscach publicznych) oraz sponsora koncertu jakim była marka znanego napoju z nasion koli (ale akurat nie ta, której wg Filandii już nigdy nie będzie)
Pewnego rodzaju przekorą były także słowne improwizacje zespołu w czasie próby dźwięku, odnoszące się do kwestii które to miasto jest prawdziwsze oraz wspominania wyniku niedawnych stołecznych derbów, ale akurat to wspomnienie w imię odwiecznej
dychotomii nastroiło mnie do koncertu nadzwyczaj pozytywnie :)))
Zgodnie z zapowiedzią najpierw usłyszeliśmy całą pierwszą płytę, potem miały być wprawdzie same nowe numery, ale nowość owych numerów odnosiła się li tylko raczej do debiutu, bo zostały zagrane (z udziałem altówcistki) kawałki całkiem znane (z małym wyjątkiem) z późniejszych wydawnictw
Ciut zabawnie wprawdzie wyglądały zapowiedzi kolejnych utworów i preparacje do nich jako, że spis kolejności kawałków poeta miał skitrany na jednej z wielu kartek jakie wypełniały jego kieszenie i każdorazowo przed następną piosenką wyciągał wszystkie fiszki udając że szuka właściwej i odczytując co nas w najbliższych minutach czeka
i znowu na koncercie pojawił się Bryl, tym razem nawet na scenie, choć problemy z mono/stereo fonią wtyku do gitary znacznie osłabiły jego występ ale co tam grunt to improwizacja!
niestety mimo kilkukrotnego zapowiadania nowych kawałków nie było mojego ulubionego numeru o paleniu, a cały rozkład jazdy przedstawiał się następująco
Polonia - Legia 2:1
Parasolki
Zamknięcie kina 'Młoda Gwardia'
Przed wyborami
Tygrysia piosenka
Pogo
Opluty *
Casablanca
...ska
Falafel
Świerszcze
Upiór
Olifant
Tata mięso *
Wilgoć
M - morderstwo
Pobojowisko
W poniedziałek
Karol Kot
Nieprzysiadalność
Słonidarność
Pod wulkanem
Listopad
Niemal koniec świata
Freeeedom
Łabądzie
Filandia
Odciski
Duzia woda **
Korespondencja pośmiertna **
krótki kawałek dla Maćka Stępnia
79 **
Złe misie **
* razem z Pablopavo
** razem z Brylem
czwartek, 24 listopada 2011
niedziela, 20 listopada 2011
jedno oko na Warszawę a drugie na Kraków i oba cziorne
Oczi Cziorne - CDQ/Rozrywki Trzy, Warszawa/Kraków (17/18 XI 2011)
Zbiegiem różnych wypadków pod koniec wekendu zostałem niemal psychofanem Ocziów Cziornych. Dwie sztuki w odstępie dwóch dni i ponad 300 kilometrów w prawie tych samych miejscach co pół roku temu z innym ansamblem (ale o tym może kiedyś później), no choć czemu by nie? tożto zdecydowanie najładniejszy zespół z całej GSA!
Przed warszawskim koncertem w ramach rozpoznania potencjalnej publiczności:
- Idziesz w czwartek na Oczi Cziorne do cedeku?
- No nie wiem, jak już to raczej na Armię, mają grać całą Legendę w Hydrozagadce
- No ale co to za Legenda bez Bryla?
- ojtam, ostatnio zdaje się czasami z nimi grywa to pewnie się pojawi przy takiej okazji
To i się pojawił, ino na widowni a nie na scenie i na dodatek po tej, ponoć mniej legendarnej, choć bardziej kontynentalnej stronie Wisły ;)
Co ciekawe mimo tego, że CDQ jest jedną z najmniejszych sensownych koncertowni w mieście to niestety publika za bardzo się nie spisała (co by nie rzec, że był to jeden z najmniej zapełnionych koncertów w tym miejscu jakie widziałem), za to zdecydowanie bardziej dokazywała i dopingowała kapelę niż w jeszcze mniejszych i nabitych do granic wytrzymałości krakowskich 3 rozrywkach. Wprawdzie za okoliczność łągodzącą można uznać, że w Warszawie tak na oko co najmniej połowę widowni stanowili bliżsi i dalsi znajomi zespołu (może to wynika z faktu że to jednak bliżej Trypolisu) i Oczi były jedyną atrakcją w programie, natomiast w Krakowie główną gwiazdą była Ryśka Parasol w trakcie swojej akustycznej trasy.
Co dodatkowo bulwersujące na rekację krakowskiej publiki nie wpłynął jakoś specjalnie nawet gościnny udział poważanego miejscowego poety udzialejącego się też w rozlicznych projektach dźwiękowych i znanego także z występów z dziewczynami w przeszłości.
No ale może za dużo psychofanów Ryśki tam teda było, lub poeta zbyt prosty tekst miauuu.
Grunt, że znalazł się transport i kapela wogóle się tam zjawiła (po drodze do Warszawy zepsuł się samochód i dojazd zespołu do Krakowa był poważnie zagrożony!)
Program występów był całkiem podobny, to znaczy tak dedukuję, bo niestety w Krakowie wraz z miejscową ekipą zrobilim sobie nieco przedłużonego biforka w przyjemnej spelunce na Podgórzu, co skutkowało tym, że gdy pojawiliśmy się na miejscu to dziewczyny były już na scenie i właśnie startowały z Kryminałem, to jako że był to czwarty numer w Warszawie a dalej porządek był taki sam (minus najnowszy kawałek Cień dymu którego zabrakło? w Krakowie) stąd moja koncepcja.
Próbowałem ją po występie potwierdzić u Jowity, ale dostałem ino ochrzan, iż to taki afront spóźnić się na koncert Ocziów, że mea culpa i już wolałem nie drążyć tematu ;)
---
edycja pokoncertowa jaką uzyskałem od Jowity
Cień dymu jednak zabrzmiał a co więcej nawet rozpoczął koncert w Krakowie
"bo to fajna piosenka na poczatek, na "rozkretke", i faktycznie dobrze wypadła w tym miejscu, duzo lepiej niz w W-wie. Zaluj ze nie slyszales"
ha, no to żałuję
---
Na wspominanego przez Maję w kontekscie natężenia szczekania małych psowatych, (a w drugiej odsłonie nawet występującego w czasie sierściuchowego kawałka) poważanego krakowskiego poetę natknąłem się po wyjściu z lokalu gdy akurat ucinał sobie pogawędkę z bębniarzem Ocziów i zaprawdę powiadam, że mimo czasami okazywanej publicznie niechęci do mojego ulubionego miasta to jest bardzo miły i uprzejmy człowiek ale na ten temat więcej może następnym razem
obsadę wykonywali:
Jowita Cieślikiewicz – kurcwajl klawisz
Anna Miądowicz – flet, wokal
Maja Kisielińska – wokal
Ewa Hronowska* - wokal
Maciej Jeleniewski* – bas
Michał Gos – perkusja
* dla Ewy i Maćka warszawski koncert był bardzo udanym debiutem w składzie zespołu!
rozkład jazdy z CDQ (dzięki Anka!) i wejściówki z obu lokalizacji wyglądały tak (co ciekawe mimo, że na awersie krakowskiego stoi bilet, to na bisajdzie ręcznie napisano że to Płatne zaproszenie 13)
Zbiegiem różnych wypadków pod koniec wekendu zostałem niemal psychofanem Ocziów Cziornych. Dwie sztuki w odstępie dwóch dni i ponad 300 kilometrów w prawie tych samych miejscach co pół roku temu z innym ansamblem (ale o tym może kiedyś później), no choć czemu by nie? tożto zdecydowanie najładniejszy zespół z całej GSA!
Przed warszawskim koncertem w ramach rozpoznania potencjalnej publiczności:
- Idziesz w czwartek na Oczi Cziorne do cedeku?
- No nie wiem, jak już to raczej na Armię, mają grać całą Legendę w Hydrozagadce
- No ale co to za Legenda bez Bryla?
- ojtam, ostatnio zdaje się czasami z nimi grywa to pewnie się pojawi przy takiej okazji
To i się pojawił, ino na widowni a nie na scenie i na dodatek po tej, ponoć mniej legendarnej, choć bardziej kontynentalnej stronie Wisły ;)
Co ciekawe mimo tego, że CDQ jest jedną z najmniejszych sensownych koncertowni w mieście to niestety publika za bardzo się nie spisała (co by nie rzec, że był to jeden z najmniej zapełnionych koncertów w tym miejscu jakie widziałem), za to zdecydowanie bardziej dokazywała i dopingowała kapelę niż w jeszcze mniejszych i nabitych do granic wytrzymałości krakowskich 3 rozrywkach. Wprawdzie za okoliczność łągodzącą można uznać, że w Warszawie tak na oko co najmniej połowę widowni stanowili bliżsi i dalsi znajomi zespołu (może to wynika z faktu że to jednak bliżej Trypolisu) i Oczi były jedyną atrakcją w programie, natomiast w Krakowie główną gwiazdą była Ryśka Parasol w trakcie swojej akustycznej trasy.
Co dodatkowo bulwersujące na rekację krakowskiej publiki nie wpłynął jakoś specjalnie nawet gościnny udział poważanego miejscowego poety udzialejącego się też w rozlicznych projektach dźwiękowych i znanego także z występów z dziewczynami w przeszłości.
No ale może za dużo psychofanów Ryśki tam teda było, lub poeta zbyt prosty tekst miauuu.
Grunt, że znalazł się transport i kapela wogóle się tam zjawiła (po drodze do Warszawy zepsuł się samochód i dojazd zespołu do Krakowa był poważnie zagrożony!)
Program występów był całkiem podobny, to znaczy tak dedukuję, bo niestety w Krakowie wraz z miejscową ekipą zrobilim sobie nieco przedłużonego biforka w przyjemnej spelunce na Podgórzu, co skutkowało tym, że gdy pojawiliśmy się na miejscu to dziewczyny były już na scenie i właśnie startowały z Kryminałem, to jako że był to czwarty numer w Warszawie a dalej porządek był taki sam (minus najnowszy kawałek Cień dymu którego zabrakło? w Krakowie) stąd moja koncepcja.
Próbowałem ją po występie potwierdzić u Jowity, ale dostałem ino ochrzan, iż to taki afront spóźnić się na koncert Ocziów, że mea culpa i już wolałem nie drążyć tematu ;)
---
edycja pokoncertowa jaką uzyskałem od Jowity
Cień dymu jednak zabrzmiał a co więcej nawet rozpoczął koncert w Krakowie
"bo to fajna piosenka na poczatek, na "rozkretke", i faktycznie dobrze wypadła w tym miejscu, duzo lepiej niz w W-wie. Zaluj ze nie slyszales"
ha, no to żałuję
---
Na wspominanego przez Maję w kontekscie natężenia szczekania małych psowatych, (a w drugiej odsłonie nawet występującego w czasie sierściuchowego kawałka) poważanego krakowskiego poetę natknąłem się po wyjściu z lokalu gdy akurat ucinał sobie pogawędkę z bębniarzem Ocziów i zaprawdę powiadam, że mimo czasami okazywanej publicznie niechęci do mojego ulubionego miasta to jest bardzo miły i uprzejmy człowiek ale na ten temat więcej może następnym razem
obsadę wykonywali:
Jowita Cieślikiewicz – kurcwajl klawisz
Anna Miądowicz – flet, wokal
Maja Kisielińska – wokal
Ewa Hronowska* - wokal
Maciej Jeleniewski* – bas
Michał Gos – perkusja
* dla Ewy i Maćka warszawski koncert był bardzo udanym debiutem w składzie zespołu!
rozkład jazdy z CDQ (dzięki Anka!) i wejściówki z obu lokalizacji wyglądały tak (co ciekawe mimo, że na awersie krakowskiego stoi bilet, to na bisajdzie ręcznie napisano że to Płatne zaproszenie 13)
poniedziałek, 14 listopada 2011
tyle wielbłądów na Ursynowie, że aż się blusy pomieszały
Wielbłądy - UrsynOFF, Warszawa (10 XI 2011)
Gwidon Cybulski, szczęśliwy od ponad tygodnia ojciec (gratulujemy!) to człowiek orkiestra działąjacy w tylu konstelacjach, że aż trudno je wszystkie w miarę składnie wymienić, choć zdecydowanie należy wspomnieć o Gadającej Tykwie i ich kultowym przeboju Maliny do odsłuchu choćby tu
www.myspace.com/gadajacatykwa
tym bardziej, iż Tykwa wreszcie doczekała się płyty cd, i to w digipaku! bardzo fajnie wydanej, no po prostu cymes! warto kupić
www.cmrecords.eu
Jednak dziś o innym, nieco bardziej wielogarbnym wcieleniu Gwidona, czyli Wielbłądach - bodaj najznakomitszym przedstawicielu pustynnego blusa w stolicy i okolicach, który ujawnił się w małym, osiedlowym klubie na drugim końcu miasta.
Ze względu na narodziny chwila była szczególna, choć Gwidon co zrozumiałe nieco zmęczony i niewyspany, co zaowocowało małą pomyłką w zapowiedziach blusów ale bardzo szybko skorygowaną. Publiczność momentami może trochę zbytnio się rozgadywała ale pustynne granie chłodnym wieczorem nieco wysuszało gardła i rozwiązywało języki. Szkoda tylko że wszystko trwało tak krótko ale już niedługo, za kilka tygodni i szczęśliwie po bliższej stronie miasta ponownie pojawią się parogarbne osobniki, oby na dłużej!
pozdrowienia dla dźwiękowca i ekipy z UrsynOFFa!
gryplan i obsada:
Blues nr 1
Dylemat Blues
Demon Blues
Kurczakowy Mesjasz
Byś narodził się
Droga
~O narzekaniu
Gwidon Cybulski - śpiew, tykwa, gitara
Kuba Pogorzelski - gita
Sebastian Wielądek - instrumenty dęte
Rufus - didgeridoo
więcej o zespole na stronie
http://wielblady.art.pl/
Gwidon Cybulski, szczęśliwy od ponad tygodnia ojciec (gratulujemy!) to człowiek orkiestra działąjacy w tylu konstelacjach, że aż trudno je wszystkie w miarę składnie wymienić, choć zdecydowanie należy wspomnieć o Gadającej Tykwie i ich kultowym przeboju Maliny do odsłuchu choćby tu
www.myspace.com/gadajacatykwa
tym bardziej, iż Tykwa wreszcie doczekała się płyty cd, i to w digipaku! bardzo fajnie wydanej, no po prostu cymes! warto kupić
www.cmrecords.eu
Jednak dziś o innym, nieco bardziej wielogarbnym wcieleniu Gwidona, czyli Wielbłądach - bodaj najznakomitszym przedstawicielu pustynnego blusa w stolicy i okolicach, który ujawnił się w małym, osiedlowym klubie na drugim końcu miasta.
Ze względu na narodziny chwila była szczególna, choć Gwidon co zrozumiałe nieco zmęczony i niewyspany, co zaowocowało małą pomyłką w zapowiedziach blusów ale bardzo szybko skorygowaną. Publiczność momentami może trochę zbytnio się rozgadywała ale pustynne granie chłodnym wieczorem nieco wysuszało gardła i rozwiązywało języki. Szkoda tylko że wszystko trwało tak krótko ale już niedługo, za kilka tygodni i szczęśliwie po bliższej stronie miasta ponownie pojawią się parogarbne osobniki, oby na dłużej!
pozdrowienia dla dźwiękowca i ekipy z UrsynOFFa!
gryplan i obsada:
Blues nr 1
Dylemat Blues
Demon Blues
Kurczakowy Mesjasz
Byś narodził się
Droga
~O narzekaniu
Gwidon Cybulski - śpiew, tykwa, gitara
Kuba Pogorzelski - gita
Sebastian Wielądek - instrumenty dęte
Rufus - didgeridoo
więcej o zespole na stronie
http://wielblady.art.pl/
piątek, 11 listopada 2011
Hej kto żyw, ten na Basy
R.U.T.A. - Басовішча, Gródek, (22 VII 2011)
Co roku jak to zwykle w ostatnich latach przedstawiciele różnych skrajnych subkultur i światopoglądów zorganizowali sobie bojowe manewry na mieście, do których przynajmniej jeśli chodzi o antyfaszystów/lewaków (w zależności od punktu widzenia) mobilizacja trwała od czasu jakiegoś i była już anonsowana latem daleko od miejsc manwerów...
Z gruntu rzeczy przed faktem sprawa wyglądała bardzo odpowiednio, bo gdzieżby najlepiej mogły zabrzmieć pieśni buntu jak nie podczas festiwalu kultury białoruskiej, która aby mogła istnieć niezależnie to forma buntu pozostała jej jako jedna z niewielu bodaj najbardziej odpowiednich i wiarygodnych uwzględniając to co się dzieje w polityce za naszą wschodnią granicą
Dodatkowym atutem było rozszerzenie standartowego programu o projekt 'Ruta na uschod' czyli właczenie do repertuaru także pieśni buntu zza wschodniej granicy a i poszerzenie składu wykonawczego o białoruską wokalistkę Nastę Niakrasawą. Znakomity był to pomysł i zaprezentowane nowe utwory bardzo mi się spodobały (no może dlatego że były nowe, a płytę już miałem wystarczająco mocno 'przerobioną'), do tego jeszcze na koniec seta i na bisy poleciały kowery Moskwy czy opracowania nieco extremistycznych textów z kręgów krajowej poezji
Generalnie bajka, choć jakby wykonawcy ograniczyli ciut nawoływania i propagandę ze sceny to byłoby pewnie jeszcze lepiej, bo same kawałki miały wystarczająco dużo mocy by sobie poradziły bez dodatkowego komentowania ;)
cały gryplan z występu Ruty na Basach przedstawiał się nastęująco:
intro/Lament chłopski (Spięty z taśmy)
intro Guma/Jak to dawni dobrze beło
Szubieniczka stoi
Nie boję się pana
Gore!
Na przystawcę
Pieśń o Jakubie Szeli
Ksiydza z kazalnicy zrucić
intro Nika/Będą panowie sami łąki kosić/~antifa propaganda 11 XI
Shit And Show [Post Regiment]
Z batogami na panów
Zabij nam, panie, jałowicę
Związali mnie w powróz
Orałbym ja wami
Hej wielebny bracie
Pieśń robotników leśnych Warmii
intro Nasta i Robal/Biedna hałota [R.U.T.A. na Wschód]
Sadoma panie bratie, sadoma [R.U.T.A. na Wschód]
Szare wilki [R.U.T.A. na Wschód]
Precz!
Chodzę i pytam [Rafał Wojaczek]
Pasterz [Zygzak + Dezerter]
--- prezentacja
Powietrza [Moskwa]
Stań i walcz [Moskwa]
Co roku jak to zwykle w ostatnich latach przedstawiciele różnych skrajnych subkultur i światopoglądów zorganizowali sobie bojowe manewry na mieście, do których przynajmniej jeśli chodzi o antyfaszystów/lewaków (w zależności od punktu widzenia) mobilizacja trwała od czasu jakiegoś i była już anonsowana latem daleko od miejsc manwerów...
Z gruntu rzeczy przed faktem sprawa wyglądała bardzo odpowiednio, bo gdzieżby najlepiej mogły zabrzmieć pieśni buntu jak nie podczas festiwalu kultury białoruskiej, która aby mogła istnieć niezależnie to forma buntu pozostała jej jako jedna z niewielu bodaj najbardziej odpowiednich i wiarygodnych uwzględniając to co się dzieje w polityce za naszą wschodnią granicą
Dodatkowym atutem było rozszerzenie standartowego programu o projekt 'Ruta na uschod' czyli właczenie do repertuaru także pieśni buntu zza wschodniej granicy a i poszerzenie składu wykonawczego o białoruską wokalistkę Nastę Niakrasawą. Znakomity był to pomysł i zaprezentowane nowe utwory bardzo mi się spodobały (no może dlatego że były nowe, a płytę już miałem wystarczająco mocno 'przerobioną'), do tego jeszcze na koniec seta i na bisy poleciały kowery Moskwy czy opracowania nieco extremistycznych textów z kręgów krajowej poezji
Generalnie bajka, choć jakby wykonawcy ograniczyli ciut nawoływania i propagandę ze sceny to byłoby pewnie jeszcze lepiej, bo same kawałki miały wystarczająco dużo mocy by sobie poradziły bez dodatkowego komentowania ;)
cały gryplan z występu Ruty na Basach przedstawiał się nastęująco:
intro/Lament chłopski (Spięty z taśmy)
intro Guma/Jak to dawni dobrze beło
Szubieniczka stoi
Nie boję się pana
Gore!
Na przystawcę
Pieśń o Jakubie Szeli
Ksiydza z kazalnicy zrucić
intro Nika/Będą panowie sami łąki kosić/~antifa propaganda 11 XI
Shit And Show [Post Regiment]
Z batogami na panów
Zabij nam, panie, jałowicę
Związali mnie w powróz
Orałbym ja wami
Hej wielebny bracie
Pieśń robotników leśnych Warmii
intro Nasta i Robal/Biedna hałota [R.U.T.A. na Wschód]
Sadoma panie bratie, sadoma [R.U.T.A. na Wschód]
Szare wilki [R.U.T.A. na Wschód]
Precz!
Chodzę i pytam [Rafał Wojaczek]
Pasterz [Zygzak + Dezerter]
--- prezentacja
Powietrza [Moskwa]
Stań i walcz [Moskwa]
środa, 9 listopada 2011
Pola, Politechnika, Poznań
Apolonia Nowak & Swoją drogą trio - Politechnika, Poznań (28 VIII 2011)
3 razy Po i ani razu o polityce ;)
Na koncert Pani Apolonii Nowak czyhałem od ładnych kilku lat, cały feler polegał tylko na tym, iż zwykle dowiadywałem się o jej występach już post factum, nadejszła jednak ta wiekopomna chwila gdy wreszcie udało mi się uzyskać informację zawczasu

Całość programu wyglądała lekko egzotycznie (ale tylko lekko), jednak w tym roku miałem już trening w dziedzinie quazi-cepeliowatych wesel w wykonaniu ludowym, więc mogłem przyjąć to ze sporym luzem. Niestety dostępna przed sztuką rozpiska godzinowa była bardzo niedokładna, więc prewencyjnie wolałem być na sam początek. Już na miejscu okazało się, że najbardziej mnie interesujący punkt programu będzie miał miejsce dopiero około/po 22. Pojawiło się dzięki temu kilka nadprogramowych godzin na mały patrol po Ratajach i nad brzegiem Warty, tudzież obejrzenie części wcześniejszych występów, korowodu weselnego zmierzającego do pobliskiego kościoła a nawet na nieco hardkorowe doznania związane z konsumpcją kiełbaski z grilla dostępnej w rozstawionym na czas występów nieopodal budynku Politechniki lotnym barze
Miejsce występu wyglądało nieco egoztycznie (ale także tylko nieco), otóż scena na której prezentowały się kolejne zespoły i kapele rozstawiona była tuż przed bardzo nowocześnie wyglądającym budynkiem Politechniki i niespecjalnie pasowała na takie wydarzenie no ale może to jakiś trick na łączenie tradycji z nowoczesnością ;)
Zgodnie z nowopoznanym rozkładem, koncert rozpoczął się nieco po 22 i co ciekawe na dosyć sporej przestrzeni pomiędzy sceną a ławkami/krzesełkami dla publiczności mimo tak późnej pory spokojnie bawiły się i gaworzyły dzieciaki w wieku tak na oko < 4 lat, które nawet czasami nieźle dokazywały ale Robert Lipka świetnie sobie dawał radę z konferansjerką i zagadywaniem najmłodszej publiczności
Po zakończeniu występu publika oczywiście domagała się bisów, a szczególnie pod tym względem wybijała się grupa miejscowych studentów twardo optujących za wykonaniem ostatniego utworu ze wspołnej płyty Pani Apolonii i Swoją drogą trio. Niestety tym razem trio było ino w kwartecie i zabrakło lirnika, więc finalnie usłyszelim inny szlagier
program koncertu przedstawiał się następująco:
Mazurek [instrumental]
Rośnie w polu żytko
Dopsierum tu przysła
Moja mamo jadą goście
huculski [instrumental]
Cerwonem zasiała
Chto chce
A kedy ja wyjde
Kto sie zani [instrumental]
Stara baba
---
Jekem jechał ja przez zieś
ale determinacja była wielka i fragmenty kukawki można było nieco później także usłyszeć ;)
3 razy Po i ani razu o polityce ;)
Na koncert Pani Apolonii Nowak czyhałem od ładnych kilku lat, cały feler polegał tylko na tym, iż zwykle dowiadywałem się o jej występach już post factum, nadejszła jednak ta wiekopomna chwila gdy wreszcie udało mi się uzyskać informację zawczasu
Całość programu wyglądała lekko egzotycznie (ale tylko lekko), jednak w tym roku miałem już trening w dziedzinie quazi-cepeliowatych wesel w wykonaniu ludowym, więc mogłem przyjąć to ze sporym luzem. Niestety dostępna przed sztuką rozpiska godzinowa była bardzo niedokładna, więc prewencyjnie wolałem być na sam początek. Już na miejscu okazało się, że najbardziej mnie interesujący punkt programu będzie miał miejsce dopiero około/po 22. Pojawiło się dzięki temu kilka nadprogramowych godzin na mały patrol po Ratajach i nad brzegiem Warty, tudzież obejrzenie części wcześniejszych występów, korowodu weselnego zmierzającego do pobliskiego kościoła a nawet na nieco hardkorowe doznania związane z konsumpcją kiełbaski z grilla dostępnej w rozstawionym na czas występów nieopodal budynku Politechniki lotnym barze
Miejsce występu wyglądało nieco egoztycznie (ale także tylko nieco), otóż scena na której prezentowały się kolejne zespoły i kapele rozstawiona była tuż przed bardzo nowocześnie wyglądającym budynkiem Politechniki i niespecjalnie pasowała na takie wydarzenie no ale może to jakiś trick na łączenie tradycji z nowoczesnością ;)
Zgodnie z nowopoznanym rozkładem, koncert rozpoczął się nieco po 22 i co ciekawe na dosyć sporej przestrzeni pomiędzy sceną a ławkami/krzesełkami dla publiczności mimo tak późnej pory spokojnie bawiły się i gaworzyły dzieciaki w wieku tak na oko < 4 lat, które nawet czasami nieźle dokazywały ale Robert Lipka świetnie sobie dawał radę z konferansjerką i zagadywaniem najmłodszej publiczności
Po zakończeniu występu publika oczywiście domagała się bisów, a szczególnie pod tym względem wybijała się grupa miejscowych studentów twardo optujących za wykonaniem ostatniego utworu ze wspołnej płyty Pani Apolonii i Swoją drogą trio. Niestety tym razem trio było ino w kwartecie i zabrakło lirnika, więc finalnie usłyszelim inny szlagier
program koncertu przedstawiał się następująco:
Mazurek [instrumental]
Rośnie w polu żytko
Dopsierum tu przysła
Moja mamo jadą goście
huculski [instrumental]
Cerwonem zasiała
Chto chce
A kedy ja wyjde
Kto sie zani [instrumental]
Stara baba
---
Jekem jechał ja przez zieś
ale determinacja była wielka i fragmenty kukawki można było nieco później także usłyszeć ;)
poniedziałek, 7 listopada 2011
Tell Me It's a Bad Dream
Przełom października i listopada to taki okres gdy wspomina się te osoby które na zawsze już pozostaną tylko w naszych wspomnieniach, swoich dokonaniach i pamiątkach po sobie pozostawionych.
To i mimo że zamysł na bloga był z natury rzeczy gupi, a i tematyka poruszana niewykluczone że i także, to przecież zawsze mogą zawystąpić wyjątki, takie jak chiciażby ten.

Pod koniec lipca dopadła mnie znienacka smutna wiadomość o nagłym odejściu człowieka, którego bardzo szanowałem i podziwiałem za to co robił i za to z jakim rozmachem do swoich działań podchodził, człowieka bardzo otwartego i pomocnego a do tego bezpośredniego i szczerego, świetnego kompana do osuszania kolejnych szklanek i butelek przy barze czy w innym dowolnie wybranym miejscu.
Po raz pierwszy z Arturem zetknąłem się około 5 lat temu, widząc ogromne ilości koncertów Leonarda Cohena jakie aplołdował na dajma czyli bodaj najbardziej popularny i eklektyczny tracker z nagraniami koncertowymi dostępnymi za friko w internecie. Z dzieciństwa pamiętałem zapowiedzi i relację (bodajże w kurierze tv) jego występu z Sali Kongresowej w 1985 roku więc któregoś dnia zagaiłem Artura czy nie ma przypadkiem butlega z tej sztuki i dzięki temu mogłem się zapoznać z krajowymi występami i Cohena i Dylana jakie miały miejsce na przestrzeni ~ostatniego ćwierćwiecza
W tak zwanym realu spotkaliśmy się pierwszy raz przed koncertem Anjani Thomas w Warszawie w 2007 (ona to wspomagała Leonarda także w pamiętnym koncercie w stołecznym pajacu w 1985), której tym razem towarzyszył Cohen z krótkim gościnnym udziałem i jakowymś chórkiem. Artur wówczas prosił mnie o pożyczenie mikrofonów gdyż miał jakiś problem ze swoimi, wysłał do naprawy i jeszcze nie przyszły lub coś w tym rodzaju. Koncert odbywał się w studio radiowym o dość wczesnej porze, a ja niestety tego dnia pracowałem więc tylko na jakieś poł godzinki mogłem się wyrwać na krótkie spotkanie. Pamiętał że miał sporą torbę wypełnioną różnymi gadżetami: jakiś album, nagrania audio i video z własnoręcznie spreparowanymi okładkami, płyty i inne cuda jakie przygotował, które zamierzał przekazać Cohenowi z okazji jego wizyty, co też uczynił i widać poniżej

Po raz ostatni widzieliśmy się latem zeszłego roku, gdy przyjechałem do Wrocławia na koncert Majka Pattona z projektem Mondo Cane. To był dosyć hardkorowy wyjazd uwzględniając niemal tropikalną pogodę, nabite do granic wytrzymałości pociągi, ilość spożytego alkoholu, i inne atrakcje przed, po i koncertowe. Artur opowiadał wówczas sporo o tym, że znalazł jakiegoś wybitnego kolekcjonera gdzieś bodajże w Niemczech i bywały takie tygodnie gdy do piątku pracował, potem wsiadał w samolot do Frankfurtu, leciał na weekend do człowieka i przegrywał z jego szpul, DAT'ów i innych nośników zgromadzone unikaty, poza tym odkupił (lub miał zamiar) od jakiegoś (bodajże) Kanadyjczyka prawa do internetowej domeny z koncertami Cohena i miał się zająć jej reorganizacją (a i profesjonalizacją znając jego zapał i podjeście).
Niestety nie mógł wówczas iść na koncert odbywający się na Wyspie Słodowej, ale przekazał mi kilka cennych wskazówek rozpoznawczych co do miejsca.
Kilka razy prosiliśmy się nawzajem o różne taperskie przysługi i warto wspomnieć choćby o jednej i efektach jakie przyniosła, które dla niektórych kolekcjonerów mogą mieć jakieś tam znaczenie. Jesienią 2007, gdy Made in Poland grało pierwszą trasę (no może określenie trochę na wyrost ale zawsze coś) po reaktywacji, poprosiłem Artura o nagranie wrocławskiego koncertu, bodajże otwierającego tę trasę. Spisał się znakomicie choć jak potem wspominał, wcześniej miał jakąś imprezę firmową i na sztukę dotarł w stanie lekkiej niedyspozycji co skutkowało tym, że gdzieś w połowie koncertu zasnął na krzesełku, jednak jak mówił przynajmniej była pewność że się nie kręcił i mikrofony były skierowane gdzie należy. I zaprawdę powiadam prawdę rzekał!
Dzień czy dwa dni później gdy MiP grało w stołecznym No Mercy i przed koncertem rozmawiałem z basistą zespołu - PP wręczając mu nagranie odbyliśmy mniej więcej taką rozmowę: (wcześniej już się kontaktowaliśmy i coś mu wysyłałem z posiadanych archiwalnych nagrań)
- o i jesze płyta z waszym koncertem z Wrocławia
- a z którego roku?
- no z wczoraj (lub przedwczoraj, już nie pomnę rozpiski)
- aha, ok, {ciekawa mina} dzięki!
Niedługo potem w czasie świąt, będąc w rodzinych stronach Artur wspominał o tych koncertach w rozmowie ze swoim znajomym W, który kiedyś prowadził sklep muzyczny w podkrakowskim mieście ale także nagrywał różne występy i zakupiwszy pod koniec 1984 zestaw mikrofonów Grundiga chciał go przetestować podczas jakiegoś występu. Ów znajomy raczej lubował się w muzyce jazzowej lecz ze względu, że takiego koncertu akurat w mieście nie organizowano, udał się 5 grudnia do klubu 'Pod przewiązką' gdzie zarejestrował historyczny premierowy występ legendy polskiej nowej fali w rodzinnym mieście. Wkrótce po tym zapomniał o tym wydarzeniu i tak taśma sobie leżała ponad dwie dekady...
Pośród osób trudniących/pasjonujących się nagrywaniem/słuchaniem koncertów czasami można spotkać się z dzwiną atencją co do nagrań sałndbordowych, czyli z konsoli/stołu mixerskiego. W zależności od warunków dźwiękowych koncertowni taka wersja może być lepsza lub gorsza (choć zdecydowanie bardziej słychać muzyków niż cokolwiek z reakcji publiczności).
Artur jednak uważał, że butlegi z konsoli to pewnego rodzaju profanacja i jeśli nagranie koncertowe jest 'za suche' to traci swe wszelkie walory, poza tym niekoniecznie trzeba zwracać uwagę na t.zw. taping policy danego artysty (bo ci często mają z deka wybujałe ego, jak choćby wieloletni przypadek Dylana) tylko udać się na miejsce, zrobić swoje a potem ewentualnie martwić o konsekwencje i muszę przyznać, że jest to podejście, które zwykle sam stosuję więc zdecydowanie mi bliskie.
Latem tego roku myślałem by ponownie wybrać się do Wrocławia na nowohoryzontalny festiwal, gdzie tym razem jedną z atrakcji był koncert Nicka Cave'a w swoim grindermanowym wcieleniu, finalnie jednak nie pojechałem i dziś bardzo żałuję, bo moglibyśmy podziałać wspólnie a do tego zapewnie i wychylić kilka browarków
Raptem kilka tygodni później dostałem mejla z odnośnikiem do strony
http://leonardcohenforum.com/viewtopic.php?f=3&t=28405&hilit=artur&sid=caa6c964adac39c5a7ac1b0df73f9f1a
Niestety ze względu na spóźnienia pociągów nie udało mi się pożegnać Artura podczas przygotowanej uroczystości i dotarłem do Bochnii z parogodzinnym opóźnieniem nieco po jej zakończeniu ale cóż znaczą te godziny wobec wieczności?

i niechajże finalnym akordem tego wspomnienia będzie zdjęcie z arturowego profilu na dajmie, sam nie ująłbym tego lepiej...
To i mimo że zamysł na bloga był z natury rzeczy gupi, a i tematyka poruszana niewykluczone że i także, to przecież zawsze mogą zawystąpić wyjątki, takie jak chiciażby ten.
Pod koniec lipca dopadła mnie znienacka smutna wiadomość o nagłym odejściu człowieka, którego bardzo szanowałem i podziwiałem za to co robił i za to z jakim rozmachem do swoich działań podchodził, człowieka bardzo otwartego i pomocnego a do tego bezpośredniego i szczerego, świetnego kompana do osuszania kolejnych szklanek i butelek przy barze czy w innym dowolnie wybranym miejscu.
Po raz pierwszy z Arturem zetknąłem się około 5 lat temu, widząc ogromne ilości koncertów Leonarda Cohena jakie aplołdował na dajma czyli bodaj najbardziej popularny i eklektyczny tracker z nagraniami koncertowymi dostępnymi za friko w internecie. Z dzieciństwa pamiętałem zapowiedzi i relację (bodajże w kurierze tv) jego występu z Sali Kongresowej w 1985 roku więc któregoś dnia zagaiłem Artura czy nie ma przypadkiem butlega z tej sztuki i dzięki temu mogłem się zapoznać z krajowymi występami i Cohena i Dylana jakie miały miejsce na przestrzeni ~ostatniego ćwierćwiecza
W tak zwanym realu spotkaliśmy się pierwszy raz przed koncertem Anjani Thomas w Warszawie w 2007 (ona to wspomagała Leonarda także w pamiętnym koncercie w stołecznym pajacu w 1985), której tym razem towarzyszył Cohen z krótkim gościnnym udziałem i jakowymś chórkiem. Artur wówczas prosił mnie o pożyczenie mikrofonów gdyż miał jakiś problem ze swoimi, wysłał do naprawy i jeszcze nie przyszły lub coś w tym rodzaju. Koncert odbywał się w studio radiowym o dość wczesnej porze, a ja niestety tego dnia pracowałem więc tylko na jakieś poł godzinki mogłem się wyrwać na krótkie spotkanie. Pamiętał że miał sporą torbę wypełnioną różnymi gadżetami: jakiś album, nagrania audio i video z własnoręcznie spreparowanymi okładkami, płyty i inne cuda jakie przygotował, które zamierzał przekazać Cohenowi z okazji jego wizyty, co też uczynił i widać poniżej
Po raz ostatni widzieliśmy się latem zeszłego roku, gdy przyjechałem do Wrocławia na koncert Majka Pattona z projektem Mondo Cane. To był dosyć hardkorowy wyjazd uwzględniając niemal tropikalną pogodę, nabite do granic wytrzymałości pociągi, ilość spożytego alkoholu, i inne atrakcje przed, po i koncertowe. Artur opowiadał wówczas sporo o tym, że znalazł jakiegoś wybitnego kolekcjonera gdzieś bodajże w Niemczech i bywały takie tygodnie gdy do piątku pracował, potem wsiadał w samolot do Frankfurtu, leciał na weekend do człowieka i przegrywał z jego szpul, DAT'ów i innych nośników zgromadzone unikaty, poza tym odkupił (lub miał zamiar) od jakiegoś (bodajże) Kanadyjczyka prawa do internetowej domeny z koncertami Cohena i miał się zająć jej reorganizacją (a i profesjonalizacją znając jego zapał i podjeście).
Niestety nie mógł wówczas iść na koncert odbywający się na Wyspie Słodowej, ale przekazał mi kilka cennych wskazówek rozpoznawczych co do miejsca.
Kilka razy prosiliśmy się nawzajem o różne taperskie przysługi i warto wspomnieć choćby o jednej i efektach jakie przyniosła, które dla niektórych kolekcjonerów mogą mieć jakieś tam znaczenie. Jesienią 2007, gdy Made in Poland grało pierwszą trasę (no może określenie trochę na wyrost ale zawsze coś) po reaktywacji, poprosiłem Artura o nagranie wrocławskiego koncertu, bodajże otwierającego tę trasę. Spisał się znakomicie choć jak potem wspominał, wcześniej miał jakąś imprezę firmową i na sztukę dotarł w stanie lekkiej niedyspozycji co skutkowało tym, że gdzieś w połowie koncertu zasnął na krzesełku, jednak jak mówił przynajmniej była pewność że się nie kręcił i mikrofony były skierowane gdzie należy. I zaprawdę powiadam prawdę rzekał!
Dzień czy dwa dni później gdy MiP grało w stołecznym No Mercy i przed koncertem rozmawiałem z basistą zespołu - PP wręczając mu nagranie odbyliśmy mniej więcej taką rozmowę: (wcześniej już się kontaktowaliśmy i coś mu wysyłałem z posiadanych archiwalnych nagrań)
- o i jesze płyta z waszym koncertem z Wrocławia
- a z którego roku?
- no z wczoraj (lub przedwczoraj, już nie pomnę rozpiski)
- aha, ok, {ciekawa mina} dzięki!
Niedługo potem w czasie świąt, będąc w rodzinych stronach Artur wspominał o tych koncertach w rozmowie ze swoim znajomym W, który kiedyś prowadził sklep muzyczny w podkrakowskim mieście ale także nagrywał różne występy i zakupiwszy pod koniec 1984 zestaw mikrofonów Grundiga chciał go przetestować podczas jakiegoś występu. Ów znajomy raczej lubował się w muzyce jazzowej lecz ze względu, że takiego koncertu akurat w mieście nie organizowano, udał się 5 grudnia do klubu 'Pod przewiązką' gdzie zarejestrował historyczny premierowy występ legendy polskiej nowej fali w rodzinnym mieście. Wkrótce po tym zapomniał o tym wydarzeniu i tak taśma sobie leżała ponad dwie dekady...
Pośród osób trudniących/pasjonujących się nagrywaniem/słuchaniem koncertów czasami można spotkać się z dzwiną atencją co do nagrań sałndbordowych, czyli z konsoli/stołu mixerskiego. W zależności od warunków dźwiękowych koncertowni taka wersja może być lepsza lub gorsza (choć zdecydowanie bardziej słychać muzyków niż cokolwiek z reakcji publiczności).
Artur jednak uważał, że butlegi z konsoli to pewnego rodzaju profanacja i jeśli nagranie koncertowe jest 'za suche' to traci swe wszelkie walory, poza tym niekoniecznie trzeba zwracać uwagę na t.zw. taping policy danego artysty (bo ci często mają z deka wybujałe ego, jak choćby wieloletni przypadek Dylana) tylko udać się na miejsce, zrobić swoje a potem ewentualnie martwić o konsekwencje i muszę przyznać, że jest to podejście, które zwykle sam stosuję więc zdecydowanie mi bliskie.
Latem tego roku myślałem by ponownie wybrać się do Wrocławia na nowohoryzontalny festiwal, gdzie tym razem jedną z atrakcji był koncert Nicka Cave'a w swoim grindermanowym wcieleniu, finalnie jednak nie pojechałem i dziś bardzo żałuję, bo moglibyśmy podziałać wspólnie a do tego zapewnie i wychylić kilka browarków
Raptem kilka tygodni później dostałem mejla z odnośnikiem do strony
http://leonardcohenforum.com/viewtopic.php?f=3&t=28405&hilit=artur&sid=caa6c964adac39c5a7ac1b0df73f9f1a
Niestety ze względu na spóźnienia pociągów nie udało mi się pożegnać Artura podczas przygotowanej uroczystości i dotarłem do Bochnii z parogodzinnym opóźnieniem nieco po jej zakończeniu ale cóż znaczą te godziny wobec wieczności?
i niechajże finalnym akordem tego wspomnienia będzie zdjęcie z arturowego profilu na dajmie, sam nie ująłbym tego lepiej...
Subskrybuj:
Posty (Atom)