Mipasi - praCoVnia art club, Warszawa (1 XII 2011)
Najlepsze koncerty to takie na które się idzie na totalnym spontanie nie spodziewając się tego co ma nastąpić i po sztuce wychodzi się, będąc w pełni zadowolonym z decyzji, a jeszcze jak do tego dochodzą efekty terapeutyczne to już pełen cymes! ino ważne by wcześniej o nich wiedzieć które to są i gdzie się akurat odbywają.
Tego dnia akurat moim podstawowym planem był koncert Contemporary Noise Sextet w kulturalnej kawiarni w pajacu, ino byłem moc niewyspany, musiałem siedzieć w robocie do późna a dodatkowo miałem strasznego kaca, więc na koniec dnia właściwie kompletnie mi się już nic nie chciało, może poza tym by jechać do domu i przyciąć komara. Dodatkowo okazało się że znajomy, który miał się wybrać na koncert do Pracovni nie dał rady pojechać więc ostatecznie argumenty, że na CNS byłem już w tym roku dwukrotnie, no i to zawsze łatwiej wracać z miejscówki oddalonej o 2 stacje metra od domu niż 3 razy dalej, przeważyły.
O samym koncercie miałem dosyć błędne pojęcie, bo o ile Gwidon mówił po ostatnim występie Wielbłądów, że mają grać w Pracovni w grudniu to raz, że miało to być o ile pomnę ósmego, a dwa to nie przypuszczałem, że w zupełnie innym składzie.
Z początku niewiele zapowiadało kompletnie inną stylistykę bo w czasie próby dźwięku zespół trenował znany z wielogarbnego repertuaru kawałek o narzekaniu, wprawdzie w niemal dwukrotnie większym składzie niż ostatnio i nieco innym instrumentarium ale to co nastąpiło później przerosło wszelkie moje wyobrażenia.
Ze względu na swój niewyględny stan i samopoczucie tego dnia, jak już zjawiłem się w Pracovni to z szybka przycupnąłem z flaszką ciechana w dogodnym miejscu i właściwie to czekałem by się jak najszybciej skończyło i bym mógł wracać do domu. Gwidon także nie był w najlepszej formie ino on akurat był dosyć przeziębiony i mówił, że gdyby nie koncert to nic by go z łóżka nie ruszyło ale nie chciał odwoływać występu więc musi być dobrze, a jeszcze znajomy co to miał a nie mógł się wybrać rzekł, że takie koncerty mają pewną moc uzdrawiającą i zaprawdę powiadam dobrze prawił.
Już z samego początku anonsowane było, że w mieście się mówi o Mipasi, ale to co teraz to jest mało, zobaczycie za parę lat, to zrobią większą karierę od Fila i tym podobnych. Sprawne, mocno eklektyczne granie (co widać choćby po setliście) z bardzo fajnymi konceptualnymi textami i etnicznym gruwem to jest coś czego nigdy dosyć! A do tego znakomita nazwa, co tu może nie pasować?
Niemal od samego początku gdy zaczęli grać to nóżka chodziła i tylko żałowałem, że występ odbywał się przed raczej siedzącą publiką (choć w większości całkiem nieźle reagującą) i niespecjalnie było miejsce na jakieś spontaniczne pląsy, które zdecydowanie by ubarwiły tę sztukę.
Fakt, że wychodząc z Pracovni byłem jak nowonarodzony bez uciążliwości doskwierających przez cały dzień i w pełni zadowolon że jednak się tu wybrałem, ale był modrzew, było dobrze i to mi pasi.
zdecydowanie!
obsadę wykonywali:
Gwidon Cybulski - wokal, gitara akustyczna, harmonijka, tam-tam, fjukawka
Marcin Bereza - gitara elekryczna
Łukasz Przesmycki - bass
Bartek Szemis - bębny
Krystian Strzelecki - różnorakie perkusjonalia
Mariusz Godzina - saxy
a gryplan wyglądał następująco:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz