sobota, 24 grudnia 2011

Sława i piosenki jako cywilny opłatek czyli Divy polskiej piosenki i pianiści od śpiewających fortepianów, część druga (i być może ostatnia)

Sława Przybylska - Klub Reaktywacja, Działdowo (15 XII 2011)


Chyba tylko w naszym kraju zdarzają się takie cuda, że na odcinku niespełna półtora setki kilometrów można się szybciej przemieścić pociągiem osobowym niźli expresem, a skoro osobowym to i znacznie tańśzym. W każdym bądź razie takie spostrzeżenie mnie naszło w trakcie sprawdzania połączeń na mocno pociągowy koniec tygodnia z powodu koncertu i zajęć w dwóch różbieżnych województwach niźli to, które nieustannie zamieszkuję

Pociąg osobowy był jeszcze o tyle dodatkowo lepszy, że pozwalał na małą rundkę po Działdowie przez które po-wielokroć przejeżdżałem ale wysiąść mi jeszcze nigdy nie było dane. To i wczesnym wieczorem w połowie grudnia nadzejszła ta wiekopomna chwila. Przy okazji chciałem coś zjeść bo jakoś wcześniej tego dnia nie było czasu na obiad ale nieopatrznie minąłem pizzernie przy dworcu myśląc że w centrum coś się znajdzie, jednak o dziwo nic gastronomicznego nie znalazłem, ponadto było jakoś tak ciemnawo trochę świateł świątecznych ale zdecydowany deficyt w działaniu latarń. Mimo to, a może i dzięki temu w zaułkach nie okraszonych zbędnym blaskiem, czy na chodnikach nie oślepionych światłami reklam, można było dostrzec jakiś ulotny urok, coś jak koncert jaki mnie czekał, a może to, jaka sztuka właśnie miała mnie czekać sprawiła, że łatwiej było znaleźć coś ulotnego na tych przyciemnionych późno-jesiennym mrokiem uliczkach, nie wiem...



Klub Reaktywacja mieści się w nieco odległej od rynku i dworca części Działdowa, w której centrum o dziwo było znacznie jaśniej niż środku miasta, choć gdy pokręciłem się trochę bo bocznych uliczkach krążacych wokół parterowych domków na pagórkowatym terenie znowu można było się zatopić w ciemności i ciszy.
Na miejscu byłem na tyle wcześnie by znaleźć jakieś sensowne miejsce w gąszczu porezerwowanych stoilików, zamówiłem drinka (ach czemuż nie ma takich cen krwawej mery w miastach w których częściej przebywam...) i wkrótce obsiądnięty przez panie w wieku emeryckim, spokojnie go sącząc oczekiwałem na występ. Sam klub wyglądał trochę jak czerwony pokój z serialu Twin Peeks, ale samo Działdowo jawiło mi się jako takie lekko senno mroczne tajeminicze miasteczko, że samo miejsce znakomicie się wkomponowywało w ten obraz

Pani Sławie jak zwykle towarzyszył mąż, Pan Jan Krzyżanowski ze swoim udziałem ze 'słowem wiążącym' w trakcie recitalu, oraz znany (a jakże musi być nawiązanie do tytułu) pianista, Pan Janusz Tylman. Pan Jan każdorazowo w przerwach zapowiadał kolejne utwory, czasami przeplatając je dłuższymi wspomnieniami i wypowiedziami.

Koncert rozpoczął się dwoma utworami którymi Pani Sława szczególnie lubi rozpoczynać występy i z pierwszego z nich autorstwa Bułata Okudżawy, wedle Pana Jana należy przede wszystkiem zapamiętać że 'i przyjaciół w mym domu i miłość w mym sercu zgromadzę', a kolejny to znany pacyfistyczny szlagier o braku kwiatów/dziewcząt/chłopców, które złożone w i na licznych mogiłach co to szczególnie w czasie wojen wyrastać potrafią. Szczególnie ta interpretacja zachwycała stopniowaniem napięcia, żalu i wyrzutu w głosie artystki. Następnie Pan Jan złożył życzenia (i był to jedyny świąteczny akcent gdyż spodziewałem się któregoś z nagrań jakie Pani Sława wydała kilka lat temu na płycie 'W noc betlejemską') ale jeśli w zamian za kolędy miała być Dziewczyna z Portofino to biorę w ciemno nawet w samą wigilię



W dalszej części przenieśliśmy się w klimaty bardziej słoneczne i południowe słuchając pieśni o zakochanej Maladzance niosącej wodę czy życiu paryskiej bohemy znanego z wykonania Szarla Aznawura, a następnie zanurzyliśmy się w biblijnych klimatach jako, że Pani Sława bardzo lubi czytać psalmy i jeden który sobie szczególnie upodobała (konkretnie 137), znalazła także w poetyckiej interpretacji Marii Konopnickiej, Janusz Tylman skomponował muzykę i oto mieliśmy okazję wysłuchać premierowego wykonania patetycznego i wsztrząsającego hymnu o jednym ze świętych miast. Potem znowu powrót do Okudżawy ze wspomnieniem pięknej i wciąż aktualnej modlitwy średniowiecznego poety i tak szerokim łukiem znaleźliśmy się w przedwojennym Kazimierzu, gdzie to Rebeka snuła swą tęskną pieśń o niespełnionej miłości do przyjeznego młodzieńca. Ten to znany szlagier to bodajże jedyny jaki wykonywały dwie absolutnie największe divy krajowej piosenki i o ile w interpretacji Ewy Demarczyk ta historia to iście porywisty dramat to w wersji Sławy jest bardziej tęskna i kontemplacyjna ale ta zaduma szybko się kończy w części drugiej historii o Rebece, która to wyprowadziwszy się z Kazimierza bałnsuje na dansingach, łamie serca i wampirzy po całej stolicy. Utwór ten będący kontynuacją losów młodej żydówki opiewanej przez wielu śpiewaków i śpiewaczki, Sława wynalazła pośród wielu mniej znanych dokonań szansonistów z okresu dwudziestolecia międzywojennego.

Roztańczona Rebeka zakończyła pierwszą część recitalu i Pani Sława oddaliła się ze sceny na której w antrakcie Pan Jan raczył nas różnymi opowieściami, dykteryjkami i dowcipami (szczególnie koazcki był ten o faktach tvn!)
Po krótkiej chwili ponownie pojawiła się główna bohaterka wieczoru w zmienionej kreacji wystylizowanej na okres szaleństw Rebeki, a wspomnieć muszę iż prócz iście teatralnej mimiki i gestykulacji w trakcie przedstawiania repertuaru Pani Sława zachwycała nas także niesamowicie wigorową choreografią, także Tina Turner normalnie może się spokojnie zapisywać na korepetycje!
Na początku drugiej części recitalu nadal pozostaliśmy w klimatach międzywojennych i pojawiło sie nawiązanie do znajomości ze wspominaną niedawno Panią Mirą Zimińską-Sygietyńśką i kower jednej z ulubionych śpiewaczek Pani Sławy - Édith Piaf, do której zresztą była już za młodu porównywana choćby przez jurrora jednego z konkursów w których brała udział - Jerzego Waldorffa



Przed kolejnym utworem Pan Jan pokusił się o bardzo osobiste wspomnienie z sylwestra 58/59 gdy to miał okazję usłyszeć w radio przedwojenne piosenki nagrane przez 'nową gwiazdę' polskiej piosenki na jej pierwszą płytę i jak to na niego wpłynęło że kilka lat później odprawiwszy uprzednio aktualną narzeczoną poślubił ją i szczęśliwie żyją razem do dziś. Piękne tango które potem usłyszeliśmy zaprezentowane było na specjalne życzenie gdyż od nagrania Pani Sława nie miała go w koncertowym repertuarze, i jeśli tak było rzeczywiście i kawałek został 'odkurzony' po ponad półwieczu to zabrzmiał tak że dużym wykroczeniem było nie grać go do tej pory.
Niestety pod koniec bezobrotowego tanga załączyła się jakaś klimatyzacja która prócz tego, że w miejscu gdzie siedziałem generowała spore buczenie to jeszcze jak zostało to zakomunikowane skutkowała zimnym nawiewem na artystkę śpiewającą na skleconej naprędce scenie co doprowadziło do wykonania nastęnego utworu (z kolejnym zawadiackim układem choreograficznym) bezpośrednio przed pierwszym rzędem stolików.
Koncert zbliżał się ku końcowi i w najlepszym momencie zabrzmiał bodaj najładnieszy fragment wieczoru
Na płycie Fenomen Sławy dokumentującej sesję naukową z okazji półwiecza kariery artystycznej bardzo wysmakowanie wypowiada się na temat tego wiersza i utworu Wojciech Siemion a warto zwrócić uwagę na to wspomnienie choćby ze względu, że jest to ostatni publiczny występ tego wybitnego aktora.



Oczywiście musiał się pojawić także utwór do wspólnej kooperacji wokalnej publiczności z artystką, więc już za chwilę wszystkie obecne działdowskie emerytki (a i nie tylko) rzewnie i śpiewnie dopominały się o wspominanie i drżenie serca ukochanej osoby a już na samo nomen omen - pożeganie, nie mogło oczywiście zabraknąć utworu o którym reżyser Wojciech Has powiedział że już sam nie wie, czy to piosenka wylansowała film czy film piosenkę ale tak czy siak najwżniejszy jest ostatni efekt. Emerytki tak się rozśpiewały, że mimo iż co i raz starałem się karcić je przenikliwym wzrokiem to po chwili znowu nie wyrabiały i śpiewały słowa szlagieru.

Mimo iż wbrew zamierzeniom autora piosenki nie dało się pociągów wstrzymać to miałem jeszcze chwilę po koncercie by się ustawić w kolejce po autografy i zamienić kilka słów z Panią Sławą i Panem Janem i co ciekawe o koncercie jaki się miał odbyć wcześniej tego roku, a konkretnie 22 maja w galerii Porczyńskich (i na który nawet miałem już bilety) a tuż przed został odwołany rzekomo z powodów zdrowotnych, to się dowiedzieli ode mnie pół roku po fakcie...

Na szczęście o kolejnym recitalu w Warszawie, konkretnie 18 marca w Teatrze Rampa, Pani Sława jest poinformowana, ma świadomość i sposobi się na występ i nawet takie wieści przekazała mi w trakcie rozmowy a co więcej jeszcze wcześniej w sam raz w moje urodziny po mszy w jednym ze stołecznych kościołów ma wystąpić wraz z kilkoma zaprzyjaźnionymi artystami na takim niezbyt formalnym koncercie to i może jak nie zaświętuję zbyt mocno się wybiorę zobaczyć i posłuchać

tymczasem reaktywacyjną obsadę w Działdowie wykonywali:

Sława Przybylska - śpiew
Jan Krzyżanowski - słowo wiążące
Janusz Tylman - pianino

a na program dwóch setów recitalu złożyły się następujące piosenki:

Pieśń gruzińska
Gdzie są kwiaty
Dziewczyna z Portofino
Malaquena
Cyganeria
Jeruzalem
Modlitwa Francois Villona
Rebeka
Rebeka tańczy tango
---
Taka mala
Kochankowie jednego dnia
Tango notturno
Co bez miłości wart jest świat
Mój kapitanie już wieczór
Wspomnij mnie
Pamiętasz była jesień


---

a póki co to weselmy się bo i czas na to odpowiedni, zatem zdrowych, ciepłych i rodzinnych świąt życzy (nie)zły Lama

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Divy polskiej piosenki i pianiści od śpiewających fortepianów, część pierwsza

Halina Kunicka - Bielańska Scena Kameralna Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury, Warszawa (10 XII 2011)


Jakoś niedawno uświadomiłem sobie, że nigdy nie byłem na żadnym regularnym biletowanym koncercie z własną Mamą, to skoro akurat zbliżały się jej imieniny pomyślałem że taki występ byłby dla niej do przełknęcia bo niestety zdecydowana większość lubianej przeze mnie muzyki jej jakoś niespecjalnie się podoba. No ale Halinki Kunickiej to przeca słuchała za młodu, więc idziemy, tym bardziej że do nowego ratusza całkiem nie daleko.
Na miejscu okazało się, że cała sala zajęta a średnia wieku publiczności zdecydowanie najwyższa z wszystkich koncertów na jakich w życiu byłem! Może dlatego że na te koncerty w bielańskim ratuszu jest zniżka dla emerytów? nawet przez pomyłkę w kasie mi także sprzedano takowy, mimo że do emerytury to przy obecnych tendencjach bankowo nie dożyję, więc może to taka forma rekompensaty hehe

Jeśli chodzi o występ to nie miałem specjalnych oczekiwań bo właściwie nigdy wcześniej na tego typu recitale nie chodziłem więc chciałem się tylko nie wynudzić. Po sztuce muszę przyznać że mi się naprawdę podobało i byłem pod wrażeniem profesjonalizmu Pani Haliny. Widać nie ma to co stara szkoła, no i publika mimo że mocno wiekowa to także pozytywnie reagowała i w miarę trwania koncertu coraz bardziej się rozkręcała. W drugim rzędzie siedział nawet autor kilku wykonywanych tego wieczora piosenek czyli Wojciech Młynarski i od jednej z nich włąśnie zaczął się występ. A jeszcze wcześniej wyszedł Pan Czesław Majewski, a co on robi? otóż w tym wypadku szczęśliwie Czesław gra (i na wiele go stać, czemu był poświęcony nawet specjalnie jeden z utworów recitalu). Po wiązance przebojów usłyszeliśmy kilka bardziej 'zadumanych', wspomnienie z dokonań autorów z dwudziestolecia międzywojennego, a później jeszcze kilka piosenek które jak zapowiadała Pani Halina że śpiewa w nich o sobie. Nie zaśpiewała wprawdzie swego bodajże największego szlagieru o orkiestrach dętych ale zapowiedziała, że to następnym razem (oby tylko nie za dziesięć lat) ale i tak było fajno, Mama zadowolona i już ponoć z koleżanką się ma umawiać na jakiś kolejny recital w tym samym miejscu

Pani Halina zaśpiewała, a Pan Czesław zagrał następujące kawałki

Szczęście to być w drodze
Wiązanka szlagierów [Cyganka>Od nocy do nocy>Kasieńka>Ach, panie, panowie>Panienki z bardzo dobrych domów>
Gwiazda naszej miłości>Lato, lato, lato czeka>Czumbalalajka>orkiestry dęte fragment instrumantalny]
Uśmiechnij się do swoich smutnych myśli
Kiedy nie mam na siebie pomysłu
Uchroń mnie Panie
Co się stało
Przebyta droga
Graj Pan, Panie Czesiu
Ja śpiewam piosenki
Kryzys
Próba generalizacji
Niepokój do wynajęcia
Niby jest źle, a jednak fantastycznie
Co się nażyłam
To były piękne dni
Młodym być
--- przerwa na bis i wierszyk o hienie
Niech no tylko zakwitną jabłonie
Spotkamy się za dziesięć lat





poniedziałek, 12 grudnia 2011

Komeda inspiruje na Mazowszu, czyli o związkach dżezu z folklorem lub jak to mówią u nas, proste jest również zajebiste

Contemporary Noise Sextet + Maciej Tubis Trio, Matecznik Mazowsza, Karolin (18 IX 2011)



Dawno temu jakem jeszcze bardzo młodym był, to zwykle co wekend jeździłem z rodzicami do babci wukadką do Podkowy. Tam to zawykonywałem pierwsze kaskaderskie próby w ujeżdżaniu jednośladu potocznie zwanego rowerem, a jako że w tych wstępnych i niekoniecznie fortunnych wyczynach wolałem uniknąć wątpliwego aplauzu i komentarzy innych dzieciaków to zwykle zapuszczałem się na treningi w nieco bardziej odludne okolice Lasów Młochowskich. Nawierzchnia może i nieco trudniejsza ale za to zawsze można było czasami błądząc bez konkretnych koordynatów wyjechać na święto adwentystów w Podkowie, zjadz jechowych w Nadarzynie lub korowód mazowszanek w pełni ludowych wdziankach w Karolinie. O mieszczącej się tam siedzibie jednego z bardziej znanych zespołów ludowych wiedziałem że się tam znajduje i że mój wujek był od lat '60 szoferem Pani Miry. To co się potem przez te wszystkie lata tam działo jakoś umknęło mej uwadze, toteż udając się późnym latem na koncert CNS moc się zdziwiłem widząc nową i wielką aktualną siedzibę Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca im. Tadusza Sygietyńskiego "Mazowsze" w Otrębusach - Karolinie pod Warszawą, skrótowo nazywaną także Matecznikiem Mazowsza




W części koncertowej jako pierwsze zaprezentowało się Tubis Trio, kierowane przez młodego i zdolnego pianistę. W swoim występie oprócz włąsnych kompozycji wpletli też kilka szlagierów autorstwa inspiratora koncertu, a całość zakończyli świetną wersją ballady 'Nim wstanie dzień'
Niestety na skutek awarii nie zachowała mi się rejestracja występu więc dokładnej kolejności i zawartości nie jestem w stanie przytoczyć. W każdym bądź razie gdy będą w okolicy to warto posłuchać i zobaczyć to trio!


W przerwie odbył się wernisaż fotografii dżezowych Marka Karewicza, wraz z krótkim rodzajem konferencji z udziałem fotografa.

Drugi zespół jak sama nazwa stanowi, wystąpił w dwukrotnie większym składzie, narobił odpowiednio sporo hałasu, aż niemowlaki zaczęły kwilić i nawet ze sceny je próbowano uspokoić. Zgodnie z myślą przewodnią koncertu także dołączył do repertuaru kompozycję Komedy, ponoć najprostszą ale ja tam nie wiem, choć z tym że była zaje*ista trudno się nie zgodzić



Set zakończył się bodajże najfajniejszym kawałkiem z bodajże najlepszej tegorocznej krajowej płyty, choć zdecydowanie na światowym poziomie

Contemporary Noise Sextet - Norman's Mother (Matecznik Mazowsza, Karolin, 18 IX 2011)
link

całość występu CNS wyglądała jak niżej

intro
Morning Ballet
Mililion Faces
Is That Revolution Sad?
A Girl Killed Nicely
New Machine On The Dance Floor
Old Typewriter
Po katastrofie (Krzysztof Komeda)
--- prezentacja
Norman's Mother

czwartek, 8 grudnia 2011

zapałki, medykament i cośtam deszcz

Wczoraj został ujawniony promocyjny kawałek pilotujący przyszłroczną płytę i po raz pierwszy od kilkunastu lat (jeśli chodzi o ten zespół) wydaje się być naprawdę fajny, gdyż dotychczas mieli jakiś dziwny talent do wybierania na single piosenek, które na tle całości płyty nie prezentowały się zbyt znakomicie





Płyta 'The Something Rain' ma wyjść już w lutym a miesiąc później trasa, ciekawe czy przyjadą do Polski czy znowu trzeba będzie jechać za granicę?
na razie Berlin wygląda najbliżej

traklista i tajmingi wyglądają tak:

Chocolate 9:04
Show Me Everything 5:29
This Fire Of Autumn 4:17
A Night So Still 5:44
Slippin’ Shoes 4:32
Medicine 4:59
Frozen 5:43
Come Inside 7:40
Goodbye Joe 2:42

szczególnie interesująco zapowiada się dziewięciominutowy opener!
właściwie to już się nie mogę doczekać lutego, ale może wcześniej będzie jakiś wyciek...

Jest dobrze, bo jest z nami modrzew!

Mipasi - praCoVnia art club, Warszawa (1 XII 2011)
















Najlepsze koncerty to takie na które się idzie na totalnym spontanie nie spodziewając się tego co ma nastąpić i po sztuce wychodzi się, będąc w pełni zadowolonym z decyzji, a jeszcze jak do tego dochodzą efekty terapeutyczne to już pełen cymes! ino ważne by wcześniej o nich wiedzieć które to są i gdzie się akurat odbywają.

Tego dnia akurat moim podstawowym planem był koncert Contemporary Noise Sextet w kulturalnej kawiarni w pajacu, ino byłem moc niewyspany, musiałem siedzieć w robocie do późna a dodatkowo miałem strasznego kaca, więc na koniec dnia właściwie kompletnie mi się już nic nie chciało, może poza tym by jechać do domu i przyciąć komara. Dodatkowo okazało się że znajomy, który miał się wybrać na koncert do Pracovni nie dał rady pojechać więc ostatecznie argumenty, że na CNS byłem już w tym roku dwukrotnie, no i to zawsze łatwiej wracać z miejscówki oddalonej o 2 stacje metra od domu niż 3 razy dalej, przeważyły.
O samym koncercie miałem dosyć błędne pojęcie, bo o ile Gwidon mówił po ostatnim występie Wielbłądów, że mają grać w Pracovni w grudniu to raz, że miało to być o ile pomnę ósmego, a dwa to nie przypuszczałem, że w zupełnie innym składzie.
Z początku niewiele zapowiadało kompletnie inną stylistykę bo w czasie próby dźwięku zespół trenował znany z wielogarbnego repertuaru kawałek o narzekaniu, wprawdzie w niemal dwukrotnie większym składzie niż ostatnio i nieco innym instrumentarium ale to co nastąpiło później przerosło wszelkie moje wyobrażenia.

Ze względu na swój niewyględny stan i samopoczucie tego dnia, jak już zjawiłem się w Pracovni to z szybka przycupnąłem z flaszką ciechana w dogodnym miejscu i właściwie to czekałem by się jak najszybciej skończyło i bym mógł wracać do domu. Gwidon także nie był w najlepszej formie ino on akurat był dosyć przeziębiony i mówił, że gdyby nie koncert to nic by go z łóżka nie ruszyło ale nie chciał odwoływać występu więc musi być dobrze, a jeszcze znajomy co to miał a nie mógł się wybrać rzekł, że takie koncerty mają pewną moc uzdrawiającą i zaprawdę powiadam dobrze prawił.
Już z samego początku anonsowane było, że w mieście się mówi o Mipasi, ale to co teraz to jest mało, zobaczycie za parę lat, to zrobią większą karierę od Fila i tym podobnych. Sprawne, mocno eklektyczne granie (co widać choćby po setliście) z bardzo fajnymi konceptualnymi textami i etnicznym gruwem to jest coś czego nigdy dosyć! A do tego znakomita nazwa, co tu może nie pasować?

Niemal od samego początku gdy zaczęli grać to nóżka chodziła i tylko żałowałem, że występ odbywał się przed raczej siedzącą publiką (choć w większości całkiem nieźle reagującą) i niespecjalnie było miejsce na jakieś spontaniczne pląsy, które zdecydowanie by ubarwiły tę sztukę.
Fakt, że wychodząc z Pracovni byłem jak nowonarodzony bez uciążliwości doskwierających przez cały dzień i w pełni zadowolon że jednak się tu wybrałem, ale był modrzew, było dobrze i to mi pasi.
zdecydowanie!







obsadę wykonywali:

Gwidon Cybulski - wokal, gitara akustyczna, harmonijka, tam-tam, fjukawka
Marcin Bereza - gitara elekryczna
Łukasz Przesmycki - bass
Bartek Szemis - bębny
Krystian Strzelecki - różnorakie perkusjonalia
Mariusz Godzina - saxy

a gryplan wyglądał następująco: