poniedziałek, 20 lutego 2012

9 deszczy i 12 pogrzebów

Tindersticks - The Something Rain (Lucky Dog/City Slang/Constellation)
Vs
Mark Lanegan Band - Blues Funeral (4AD)


Nie ma ostatnio jakoś specjalnie mnie nęcących koncertów, tak samo brakuje veny i czasu na pisanie o starociach i zalatuje trochę trupiarnią to w ramach przewietrzenia i przerwy na papierosa powymądrzam się nieco o pierwszej najbardziej wyczekiwanej płycie bieżącego Anno Domini. Okazja ku temu specjalna bo dziś ma miejsce oficjalna premiera wydawnictwa zatytuowanego 'The Something Rain' a firmowanego (gdyby ktoś jeszcze nie wiedział) przez Tindersticks.

To jest trzeci long w drugiej inkarnacji tego składu i o ile da się zauważyć postępujący spadek ilości utworów na wydawnictwo, to tym razem o dobre 5 minut poprawili tajmingi, gdyż o ile dwie poprzednie w sam raz mieściłyby się na połowę kasety c-90 to przy nówce sztuce należałoby zainwestować w c-100, tyle statystyki rodem sprzed dwóch dekad co najmniej.
Koncpecyjnie płyta wydaje się być bardziej zbliżona do poprzedniczki niż 'The Hungry Saw', bo i choćby każda zaczyna się od najdłuższego utworu a i kończy jedynym instrumentalem (ale w środku już tempa ciut inaczej porozkładane) to i 'Falling Down a Mountain' i 'The Something Rain' sprawiają raczej wrażenie zbioru różnych piosenek niż nieco bardziej domkniętej całości, co o ile te piosenki są naprawdę wielkiej klasy nie stanowi najmniejszego problemu ale skoro na obu albumach jest kilka numerów które możnaby pochować po bisajdach to ciągle mi się w zakamarkach kołata że jakby powybierać z nich co lepsze i złożyć w jedno to by było naprawdę Coś! a tak to ciut się nastrój wytraca, no ale może to jest jeszcze tylko kwestia odsłuchania się z nowościami. Skoro jeszcze nie wyzwoliłem się z porównywawczego nastawienia co do najnowszej propozycji zespołu to i pragnę zwrócić uwagę że kawałki na nowej płycie wydają się mieć swoje odpowiedniki w przeszłości, lecąc od początku to Chocolate jawi się jako My Sister vol 2, Show Me Everything w roli odpowiednika Yesterdays Tomorrows, This Fire of Autumn przypominające soulowe klimaty 'Simple Pleasure' choćby z Before You Close Your Eyes i tak dalej...
Ino co by nie było niedomówień nie są to plagiaty, a już tak trochę humorystycznie to przypomniało mi się, że przed wydaniem poprzedniego albumu, na starym forum zespołu ktoś recenzował, że najlepszy utwór z tamtej płyty to taki odpowiednik Raindrops podczas gdy przez innego, faworyt z najnowszego został określony jako nowy Jism (dla niespecjalnie obeznanych wyjaśnić muszę że w obu przypadkach było to odniesienie do bodaj dwóch najlepszych nagrań z historii Tindersticks), co nijak nie umniejsza znakomitości tych XXI wiecznych przykładów.

Brzmienie 'The Something Rain' jawi się jako nieco bogatsze od poprzedniczek, choć jak już ktoś wcześniej zauważył jakby więcej tam dęciaków niż smyków, co na dłuższą mętę może i nie jest najlepszym rozwiązaniem, to na krótszym dystansie całkiem nieźle się sprawdza, co słychać choćby na przykładzie faworyta Frozen, ale i w tym wypadku dęciakowa zawierucha to tylko jedna z kilku składowych fajności tego kawałka, bo bez gitarowych dilejów i kaczki a przede wszystkim kompulsywnych repetycji Stuarta to mówiąc w skrócie by nie było to

Generalnie 'The Something Rain' zbiera świetne albo co najmniej bardzo dobre recenzje w prasie i internecie, a i nawet w ostatni weekend słyszałem na antenie zachwyty pewnego znanego redaktora krajowej trójki wsparte paroma nagraniami, więc byle tak dalej i może uda się ściągnąć zespół do kraju nie tylko na festiwal, za czym optuję specjalnie gdyż jak na razie w zbytniej okolicy nie grają, a terminy w Berlinie niestety wyglądają dla mnie bardzo nieżyciowo, ale dawno już nie byłem na koncercie tinderów i bardzo mnie korci a i nowy materiał sprawia wrażenie że dopiero w takim przedstawieniu zaprezentuje sie w swej pełnej krasie, więc czymam kciuki i starczy mendzenia a na koniec jak kto lubi dokładnie oglądać (tudzież słuchać) towar przed zakupem to wytwórnia nie widzi przeszkód






W drugim narożniku równie zasłużony zawodnik choć tym razem z innej kategorii i jeszcze dodatkowo z jUeSej. Potrafi się odnaleźć bodajże wszędzie: w zaćpanej grandżowej melinie, na oldkulowej dyskotece czy w łódzkim centrum handlowym lub też tamtejszej filharmonii, lubię gościa i choć w przeszłości sprawiał mi pewne kłopoty ;) to wiem, że absolutnie nie miał złych zamiarów i po najnowszej płycie, która wabiła już nawet tytułem (choć okładka taka nieco zwodnicza) i jednym (z raczej słabej jakości butlegu) rozgrzewkowym koncercie w ojczyźnie artysty popędziłem się zaopatrzyć w wejściówki do Proximy. Ja dla disko mogiem fszystko a jak disko gra Lanegan to będzie co najmniej hardkor ;) tym bardziej, że nie tylko disko Mark gra, bo to zdolny gość i potrafi dobrze zamieszać jak to przystoi na dobry blusowy pogrzeb. Mark zaatakował nieco z zaskoczenia, na dodatek pokazał kilka nowych technik i jak na razie jest blisko nokautu, ale to dopiero druga runda i jeszcze dziesięć zostało więc zobaczymy jak to będzie wyglądało na koniec roku



Tymczasem stream nowego laneganowego longa jest np tu
a i płyta dostępna w dobrych sklepach muzycznych i nie tylko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz