wtorek, 29 maja 2012
Koniec pewnej gustaffnej epoki
Tarwater - Re, Kraków (26 V 2012)
W zeszły wekend jedna z najbardziej zasłużonych krajowych niezależnych wytwóni - Gustaff Records zakończyła działalność w kwestii organizacji koncertów. Wprawdzie jak prawi stare indiańskie przysłowie: nigdy nie mów nigdy, to i można mieć nadzieję, że wujek Gustaff jeszcze coś zorganizuje ale jak już to ponoć raczej bardziej ewenementalne rzeczy w bliżej (bądź nawet dalej) nieokreślonej przyszłości.
Na ostatniej trasie na kilku koncertach (w Zielonej Górze, Warszawie, Łodzi, Szczecinie i na końcu w Krakowie) zaprezentował się berliński duet Tarwater. Mocno elektroniczny post rock z różnymi dodatkowymi elementami to może nie jest coś za co bym się dał pokroić, ale akurat jeśli chodzi o ten skład to z dekadę temu koleżanka z ówczesnej pracy przegrała mi ich kilka płyt i miejscami nie powiem całkiem mi się podobały, to skoro akurat byłem tego dnia w Krakowie szkoda by było nie pojawić się na finale finalnej gustaffnej trasy.
Mimo pewnych obaw jak to będzie, koncert potoczył się wartko, publika reagowała żywo a i muzycy wyglądali na zadowolonych z przyjęcia i pod koniec występu wokalista nawet puścił w ruch na widownię wyciągniętą z marynary ćwiartkę gorzały
skład:
Ronald Lippok - wokal, klawisze, samplery, sekwencery i inne bajery
Bernd Jestram - bass i bajery jak wyżej
program:
Radio War
Inside the Ships
Get On
Sato Sato
Photographed
Do the Oz
Ford
Babylonian Tower
All of the ants left Paris
?
Tesla
Seven ways to fake a perfect skin
When Love Was the Law in Los Angeles
The Watersample (+ podziękowania dla Janusza z Gustaff Records)
World of Things to Touch
---
Palace at 5 A.M.
Metal Flakes
środa, 16 maja 2012
Tindery znowu w mieście!
Tindersticks (+ Thomas Belhom) - Palladium, Warszawa (9 V 2012)
W niedzielę kończącą długi majowy wekend jakem wracał z tygmontowego koncertu Trawnika na kompletnie wyludnionej Świętokrzyskiej (to ze względu na budowę metra + zamknięcie Marszałkowskiej przed Euro, normalnie takie rzeczy o tej porze się nie zdarzają) na jednym ze słupów wyhaczyłem niespecjalnie doklejony plakat który to był drugim artefaktem w mieście reklamującym koncert jakim obaczył. Tym razem ze względu na niezbyt fachowe przymocowanie do słupa i już wspomniane wyludnienie w centrum miasta prewencyjnie go zabezpieczyłem coby przypadkiem się nie odkleił i np wleciał do wykopu
ino jak prawi starodawna mądrość iż do czech-razy-sztuka to powinien się pojawić jeszcze jeden to i tym razem szczęśliwie okazała się nim być oryginalna setlista czyli rozpiska tego co dana kapela w czasie sztuki planuje sobie zagrać
ta zdobycz akurat ujawniła niechybny fakt iż w stosunku do wstępnych założeń repertuar zaprezentowany w Palladium uległ lekkim zmianom i (niestety) cięciom, no cóż życie...
Zanim jednak ów program miał być prezentowany na scenie pojawił się Thomas Belhom, który prócz swych solowych dokonań znany jest choćby z tego iż bębnił na pierwszej (i najlepszej) poreaktywacyjnej płycie tinderów - The Hungry Saw, później jednak ze zdrowotnych powodów nie był w stanie dalej grać w zespole i został zastąpiony przez równie zawadiackiego a dodatkowo czarnoskórego perkusistę - Earl'a
Set Thomasa rozpoczął się przy totalnie minimalnym obłożeniu na widowni ale z czasem na szczęście publika poczęła ściągać z holu. Przedsionek obecnej sali koncertowej w Palladium (niegdyś kina) to znane mi skądinąd muzycznie miejsce gdy to w pewnym momnencie lat '90 z sąsiedzkich Hybryd przeniosła się tam wtorkowa giełda płytowa.
Przed głównym koncertem wieczoru na szczęście zapełniło się już nieco bardziej, choć ceny biletów jak i koncert Lemonheads, który tego dnia miał miejsce na Pradze zapewnie znacznie przerzedziły publikę, choć i tak po jakimś czasie wyraźnie można było odczuć problemy z klimatyzacją, to i może dlatego zespół o jeden numer przyciął swój występ, bo publika sprawowała się conajmniej przyzwoicie a miejscami wręcz znakomicie (choć tę pauzę w Chocolate to miałem jednak nadzieję, że w Warszawie przetrzymają bez hałasów)
Ale już na sam tinderowy występ (jak na AD 2012) nie sposób narzekać, były akurat te kawałki, które obecnie grają wymiennie i lubię najbardziej (no planowane If She's Torn też by się zdało) czyli Czerry Blosoms, I know that loving i Fabryczne dziołchy a nie było porannych psychoz z 4.48 i Don't ever get tired, ha wprawdzie na następnych sztukach wymienili Czerry na inny epokowy i bardziej znany numer z dwójki czyli Tiny Tears, choć ponoć bez smyków to było raczej dziwne doznanie, no ale ja akurat z wiśniowej obecności w Warszawie po latach byłem fest ukontentowan.
Przy okazji nie sposób nie wspomnieć że to pierwsza trasa gdzie owych smyków zabrakło, pewną extrawagancją nawet jest obecność w repertuarze tytułowego kawałka byłego skrzypka, ale akurat w najbardziej kanonicznych miejscach zaużycia takowych instrumentów całkiem ciekawie się sprawdziły patenty generowane przez Neil'a za pomocą e-bow'a
I o ile Neil operował całą sztukę na tym samym wiosełku, to Stuart kilkukrotnie zmieniał gitary ale suma sumarum i tak najlepiej wypadły te 3 kawałki gdy w użyciu były akurat dwa stare czerwone Guildy
Tindery w Palladium zaprezentowały się w nastęującym składzie:
Stuart A. Staples - wokal, gitara akustyczna i elektryczna, oraz inne cuda i wianki
Neil Fraser - gitara elektryczna
David Boulter - klawisze, dzwonki, cymbałki, głowny wokal w Chocolate
Terry Edwards - saxy, klawisze, boczne wokale
Dan McKinna - bass, klawisze, wokale
Earl Harvin - bębny i perkusja oraz boczne wokale
a zagrany prgram finalnie wyglądał tak:
Blood
If You're Looking For A Way Out
Dick's Slow Song
Cherry Blossoms
Chocolate
Show Me Everything
This Fire of Autumn
A Night So Still
Slippin' Shoes
Medicine
Frozen
Come Inside
Goodbye Joe
---
I Know That Loving
Factory Girls
I oby tylko na trzecią wizytę nie trzeba było czekać kolejnych niespełna 9 lat...
piątek, 13 kwietnia 2012
Warszawka, Prażka, Wola, Świdermajer - czyli wyjście na trawnik ze sznytem i bajerem
Trawnik - praCoVnia art club, Warszawa (12 IV 2012)
No właśnie, Prażka, Wola a gdzie Żoliborz? To o tyle istotne, że mało który skład z miasta tak jednoznacznie jest kojarzony z tą dzielnicą, (no może prócz Partii/Komet) a i sam występ miał miejsce na samym skraju piknego brzegu jak to go z francuska nazwano. Coby doprecyzować jeszcze topograficznie to Pracovnia mieści się dosłownie o dobry rzut mohairowym beretem od Hali Marymonckiej, a po drugiej stronie hali onegdaj mieścił się bazarek gdzie to różne szczękoblaszakowe Dżony i Iwany prowadzili swe interesy. Bazarek właściwie nadal istnieje, choć nieco okrojony przez pętlę autobusową no i szczęk zdaje się już też nie uświadczysz
W ramach dźwiękowego wprowadzenia na/do Trawnik/a polecam takie wygrzebane stare sienkiewiczowskie promo z połowy lat '90 gdy to wychodziła czarodziejska debiutancka płyta
Zatem, chodźmy na trawnik!
wczoraj akurat z tym mogły wystąpić pewne trudności bo nie dość, że aura nie sprzyjała na takowe wyjścia to jeszcze tego samego dnia wystąpiła jakaś klęska urodzaju, gdyż kilka innych ciekawych koncertów w rodzaju Jacaszka, Vavamuffin i czegoś tam jeszcze o czym aktualnie zapomniałem miało miejsce z tym, że niestety w innych klubach, wobec czego ekskluzywność trawnikowego koncertu wzrosła dodatkowo a co za tym idzie także wygoda na miejscu, gdyż można było bez utrudnień przebierać w różnych modelach pracovnianych foteli tudzież bogatej ofercie baru.
Sam koncert ze względu na okoliczności mógł przypominać bardziej charakter większej próby ale zespół bynajmniej nie potraktował go po łebkach tylko przez prawie półtorej godziny (aż godzina ciszy nocnej utrudniła dalszą kontynuację) zdrowo dawał równo i do przodu a czasami nawet pozwalał sobie na awangardowe improwizacje w niektórych kanonicznych partiach.
Na repertuar również nie można narzekać, bo było sporo szlagierów, kilka świeżych kawałków przygotowywanych na nową płytę, a i nie zabrakło także totalnie wykopaliskowych numerów z trawnikowego archiwum sprzed jakiś trzech dekad, czyli w skrócie mówiąc sztajer był!
Następne wyjście na Trawnik będzie możliwe już 6 maja w Tygmoncie, a tymczasem kwintecik odgrywający sztukę w Pracovni składał się z następujących zawodników:
Charłamp - bas
Yngwie vel. John vel. Brutto - gitara
Puhacz - gitara
Kingstone - perkusja
Kenny B vel. Hardcorowy Saksu - śpiew, saksofon.
i przedstawił taki zestaw trawiastych evergreenów:
Trawnik
Sztajerska
Wieczorek taneczno - bokserski
Co mam zrobić
Człowiek z pustką w głowie
Wydarzenia
Nasyp wyobraźni
Marzenia jak samoloty
Kiedy mogę
Joanna Kowalska
Kupiłem kwiaty
Leszek Kulesza
Nowe zadania
Latarnie
Zinedine Zidane
Franek
Marymoncki Dżon
Na ławce
Bufetowa
Kwiat jabłoni
Telewizja (kryzysowy kower)
Młoda artystka

...?!
No właśnie, Prażka, Wola a gdzie Żoliborz? To o tyle istotne, że mało który skład z miasta tak jednoznacznie jest kojarzony z tą dzielnicą, (no może prócz Partii/Komet) a i sam występ miał miejsce na samym skraju piknego brzegu jak to go z francuska nazwano. Coby doprecyzować jeszcze topograficznie to Pracovnia mieści się dosłownie o dobry rzut mohairowym beretem od Hali Marymonckiej, a po drugiej stronie hali onegdaj mieścił się bazarek gdzie to różne szczękoblaszakowe Dżony i Iwany prowadzili swe interesy. Bazarek właściwie nadal istnieje, choć nieco okrojony przez pętlę autobusową no i szczęk zdaje się już też nie uświadczysz
W ramach dźwiękowego wprowadzenia na/do Trawnik/a polecam takie wygrzebane stare sienkiewiczowskie promo z połowy lat '90 gdy to wychodziła czarodziejska debiutancka płyta
Zatem, chodźmy na trawnik!
wczoraj akurat z tym mogły wystąpić pewne trudności bo nie dość, że aura nie sprzyjała na takowe wyjścia to jeszcze tego samego dnia wystąpiła jakaś klęska urodzaju, gdyż kilka innych ciekawych koncertów w rodzaju Jacaszka, Vavamuffin i czegoś tam jeszcze o czym aktualnie zapomniałem miało miejsce z tym, że niestety w innych klubach, wobec czego ekskluzywność trawnikowego koncertu wzrosła dodatkowo a co za tym idzie także wygoda na miejscu, gdyż można było bez utrudnień przebierać w różnych modelach pracovnianych foteli tudzież bogatej ofercie baru.
Sam koncert ze względu na okoliczności mógł przypominać bardziej charakter większej próby ale zespół bynajmniej nie potraktował go po łebkach tylko przez prawie półtorej godziny (aż godzina ciszy nocnej utrudniła dalszą kontynuację) zdrowo dawał równo i do przodu a czasami nawet pozwalał sobie na awangardowe improwizacje w niektórych kanonicznych partiach.
Na repertuar również nie można narzekać, bo było sporo szlagierów, kilka świeżych kawałków przygotowywanych na nową płytę, a i nie zabrakło także totalnie wykopaliskowych numerów z trawnikowego archiwum sprzed jakiś trzech dekad, czyli w skrócie mówiąc sztajer był!
Następne wyjście na Trawnik będzie możliwe już 6 maja w Tygmoncie, a tymczasem kwintecik odgrywający sztukę w Pracovni składał się z następujących zawodników:
Charłamp - bas
Yngwie vel. John vel. Brutto - gitara
Puhacz - gitara
Kingstone - perkusja
Kenny B vel. Hardcorowy Saksu - śpiew, saksofon.
i przedstawił taki zestaw trawiastych evergreenów:
Trawnik
Sztajerska
Wieczorek taneczno - bokserski
Co mam zrobić
Człowiek z pustką w głowie
Wydarzenia
Nasyp wyobraźni
Marzenia jak samoloty
Kiedy mogę
Joanna Kowalska
Kupiłem kwiaty
Leszek Kulesza
Nowe zadania
Latarnie
Zinedine Zidane
Franek
Marymoncki Dżon
Na ławce
Bufetowa
Kwiat jabłoni
Telewizja (kryzysowy kower)
Młoda artystka

...?!
piątek, 6 kwietnia 2012
Sława! - Jubileuszowy recital
Sława Przybylska - Teatr Rampa, Warszawa (18 III 2012)
Jubileuszowy recital odnosił się do co najmniej kilku aspektów czasowych z kariery Pani Sławy, ale najbardziej zawadiacko wyglądała ta interpretacja, że jubel wiąże się z dziesięcioleciem (a nawet nieco ponad) koncertów na których Artystka żegna sie z publicznością, gdyż to jesienią, a dokładnie 15 X 2001 w tym samym miejscu, miał miejsce pierwszy koncert zapowiadający cykl pożegnań ze sceną. Cykl był obliczony wprawdzie na okres jednego roku, no ale cóż tak czasami bywa, że pierwotne wyliczenia bywają różnie weryfikowane przez nastałą rzeczywistość. W tym wypadku wielce szczęśliwie wejściowe założenia okazały się być bardzo niedoszacowane, skoro okres pożegnań tak się wydłużył a i koncert w Rampie zapowiadany jako być może ostatni wcale niekoniecznie takowym się musi okazać, tym bardziej że forma w jakiej znajduje się Pani Sława raczej nie skłaniałaby do kończenia a wręcz do wzmożenia scenicznej aktywności.
Podczas koncertu, który wyglądał że potrwa może z półtorej godzinki i będę miał jeszcze możliwość wyrobić się na sztukę Otisa Taylora w Hybrydach, a jak się okazało rozrósł się do ponad 3 godzin, w trakcie których był około półgodzinny antrakt, oraz sporo przerw spowodowanych wystąpieniami, laudacjami na cześć czcigodnej Artystki oraz wręczaniem licznych nagród, statuetek, medali, odznaczeń, dyplomów i kwiatów od przedstawicieli włądzy rządowej, samorządowej, Stowarzyszenia Artystów Wykonawców, lokalnych społeczności z Otwocka i Józefowa, Białostockiego biznes-klubu oraz bliższych i dalszych znajomych Państwa Sławy i Jana.
To mimo, że te liczne przerwy stopowały nieco dynamikę występu to z drugiej strony niewątpliwie dawały chwilę wytchnienia dla Artystki dzięki czemu sam występ i ilość zaprezentowanych utworów znacznie przewyższały występ w Działdowie więc nie można narzekać :)
Dodatkowo brzmienie w Rampie było niemal jak żyleta, nawet mimo tego iż znajdowałem się prawie na samym końcu widowni.
Na początek tradycyjnie zabrzmiała Pieśń gruzińska autorstwa Bułata Okudżawy
a potem pierwsza z interpretacji wierszy Marii Konopnickiej do muzyki Janusza Tylmana, czyli kawałek tłumaczący się z niechęci do emigracji. Następnie przyszedł czas na króki set pacyfistyczny który zainugurował szlagier autorstwa Pete'a Segera a następnie zupełnie premierowe wykonanie wiersza Urszuli Kozioł
Po pierwszej krótkiej przerwie w trakcie w której wystąpili muzycy: Ryszard Poznakowski i Aleksander Nowacki z SAW przyszedł czas na set piosenek miłosnych z różnych bliższych i dalszych okolic basenu śródziemorskiego, np z Malagi
Po kolejnej przerwie, laudacji i pozdrowieniu przedstawicieli publiczności wśród której znaleźli się choćby filozofka Maria Szyszkowska, pisarz Józef Hen czy profesor Lucjan Kaszycki znany z licznych działalności ale w kontexcie występu Sławy Przybylskiej przede wszystkim z kompozycji najsłynniejszego utowru z jej repertuaru, usłyszeliśmy piosenki z repertuaru Charlesa Aznavour'a, Edith Piaf czy następny wynalazek z krajowych dokonań dwudziestolecia międzywojennego świadczącego o tym że już w tej epoce nad Wisłą czucie blusa było na co-najmniej przyzwoitym poziomie
Na koniec pierwszej części jeszcze dyptyk o Rebece z Kazimierza i można się było udać na winko do hallu ;)
Po przerwie Pani Sława zaprezentowała się w zmienionej kreacji w sam raz z epoki z jakiej pochodził pierwszy kawałek drugiego setu. Jako drugi zabrzmiał ten który miałem nikłą nadzieję że się pojawi, bo skoro w składzie prócz pianisty miał być także skrzypek to szkodą wielką byłoby nie zagrać tej solówki a w tym wypadku nawet okraszonej wstawką cygańsko-baunsową. Po jeszcze jednej piosence z przedwojnia i kolejnej przerwie przyszedł czas na set utworów skomponowanych przez Janusza Tylmana do wierszy Marii Konopnickiej. Jako pierwszy zabrzmiał ten który opisywał okolice Szczawnicy w których Pani Sława mieszkała przez kilka lat a i chadzała tymi samymi ścieżkami co poetka
Następnie była przeróbka szkolnego wierszyka oraz interpretacji psalmu także do słów Konopnickiej i po kolejnej przerwie spowodowanej wystąpieniem przedstawicielki ministerstwa Kultury i Sztuki koncert nieuchronnie począł zmierzać ku końcowi i wszedł w fazę 'największych szlagierów na koniec'
Jako pierwsze zabrzmiało bezpowrotne tango, tym razem na szczęście już żadna klimatyzacja nie przeszkadzała
A następnie nawet Pan Krzyżanowski zachęcił publikę do wokalnego wsparcia w refrenie znanego szlagieru z repertuaru Hanki Ordonównej. Tendencja wspólnych śpiewów utrzymała się przez następne parę utworów, a i przed kolejnym mieliśmy okazję usłyszeć anegdotę jak to w trakcie zeszłorocznego występu w Nakle publiczność bardzo domagała się Słodkich fiołków, których akurat wtedy Pani Sława nie miała w swym koncertowym repertuarze, więc wówczas utwór został odśpiewany przez widownię, ale tym razem już w pełnej wersji także i przez Artystkę. Dodatkowo pod koniec 'wtargnęła' na scenę Pani Alicja Majewska która podziękowała szanownej Jubilatce, wyraziła słuszne oburzenie że takiego wydarzenia nie transmituje telewizja oraz wraz z Panią Sławą wykonała w duecie krótką repetycję fiołków.
No i na koniec jeszcze krótki set z technik mnemonicznych ;) czyli najpierw wspominanie a potem pamiętanie i jak to wyraził jeden z występujących mówców:
Pani Sławo, pamiętamy, była jesień :)
Artystce towarzyszyli:
Janusz Tylman - fortepian
Marek Wroński - skrzypce
Jan Krzyżanowski - narracja
a na program piłkarskich (bo 2 razy po 11) setów złożyły się następujące piosenki:
Pieśń gruzińska
Poszłabym ja na kraj świata
Gdzie są kwiaty
Nie zabierajcie chłopców na wojnę
Dziewczyna z Portofino
Malaquena
Cyganeria
Kochankowie jednego dnia
7 dobrych lat
Rebeka
Rebeka tańczy tango
===
Taka mala
Jak trudno jest zapomnieć
Co bez miłości wart jest świat
W Jaworkach
A jak poszedł król na wojnę
Jeruzalem
Tango notturno
Ja śpiewam piosenki
Słodkie Fiołki
Wspomnij mnie
Pamiętasz była jesień
to skoro było o koncercie Sławy Przybylskiej wygląda że niechybnie nadciągają święta więc zdrowego i radosnego świętowania i dyngusowania, alle-luja!
Jubileuszowy recital odnosił się do co najmniej kilku aspektów czasowych z kariery Pani Sławy, ale najbardziej zawadiacko wyglądała ta interpretacja, że jubel wiąże się z dziesięcioleciem (a nawet nieco ponad) koncertów na których Artystka żegna sie z publicznością, gdyż to jesienią, a dokładnie 15 X 2001 w tym samym miejscu, miał miejsce pierwszy koncert zapowiadający cykl pożegnań ze sceną. Cykl był obliczony wprawdzie na okres jednego roku, no ale cóż tak czasami bywa, że pierwotne wyliczenia bywają różnie weryfikowane przez nastałą rzeczywistość. W tym wypadku wielce szczęśliwie wejściowe założenia okazały się być bardzo niedoszacowane, skoro okres pożegnań tak się wydłużył a i koncert w Rampie zapowiadany jako być może ostatni wcale niekoniecznie takowym się musi okazać, tym bardziej że forma w jakiej znajduje się Pani Sława raczej nie skłaniałaby do kończenia a wręcz do wzmożenia scenicznej aktywności.
Podczas koncertu, który wyglądał że potrwa może z półtorej godzinki i będę miał jeszcze możliwość wyrobić się na sztukę Otisa Taylora w Hybrydach, a jak się okazało rozrósł się do ponad 3 godzin, w trakcie których był około półgodzinny antrakt, oraz sporo przerw spowodowanych wystąpieniami, laudacjami na cześć czcigodnej Artystki oraz wręczaniem licznych nagród, statuetek, medali, odznaczeń, dyplomów i kwiatów od przedstawicieli włądzy rządowej, samorządowej, Stowarzyszenia Artystów Wykonawców, lokalnych społeczności z Otwocka i Józefowa, Białostockiego biznes-klubu oraz bliższych i dalszych znajomych Państwa Sławy i Jana.
To mimo, że te liczne przerwy stopowały nieco dynamikę występu to z drugiej strony niewątpliwie dawały chwilę wytchnienia dla Artystki dzięki czemu sam występ i ilość zaprezentowanych utworów znacznie przewyższały występ w Działdowie więc nie można narzekać :)
Dodatkowo brzmienie w Rampie było niemal jak żyleta, nawet mimo tego iż znajdowałem się prawie na samym końcu widowni.
Na początek tradycyjnie zabrzmiała Pieśń gruzińska autorstwa Bułata Okudżawy
a potem pierwsza z interpretacji wierszy Marii Konopnickiej do muzyki Janusza Tylmana, czyli kawałek tłumaczący się z niechęci do emigracji. Następnie przyszedł czas na króki set pacyfistyczny który zainugurował szlagier autorstwa Pete'a Segera a następnie zupełnie premierowe wykonanie wiersza Urszuli Kozioł
Po pierwszej krótkiej przerwie w trakcie w której wystąpili muzycy: Ryszard Poznakowski i Aleksander Nowacki z SAW przyszedł czas na set piosenek miłosnych z różnych bliższych i dalszych okolic basenu śródziemorskiego, np z Malagi
Po kolejnej przerwie, laudacji i pozdrowieniu przedstawicieli publiczności wśród której znaleźli się choćby filozofka Maria Szyszkowska, pisarz Józef Hen czy profesor Lucjan Kaszycki znany z licznych działalności ale w kontexcie występu Sławy Przybylskiej przede wszystkim z kompozycji najsłynniejszego utowru z jej repertuaru, usłyszeliśmy piosenki z repertuaru Charlesa Aznavour'a, Edith Piaf czy następny wynalazek z krajowych dokonań dwudziestolecia międzywojennego świadczącego o tym że już w tej epoce nad Wisłą czucie blusa było na co-najmniej przyzwoitym poziomie
Na koniec pierwszej części jeszcze dyptyk o Rebece z Kazimierza i można się było udać na winko do hallu ;)
Po przerwie Pani Sława zaprezentowała się w zmienionej kreacji w sam raz z epoki z jakiej pochodził pierwszy kawałek drugiego setu. Jako drugi zabrzmiał ten który miałem nikłą nadzieję że się pojawi, bo skoro w składzie prócz pianisty miał być także skrzypek to szkodą wielką byłoby nie zagrać tej solówki a w tym wypadku nawet okraszonej wstawką cygańsko-baunsową. Po jeszcze jednej piosence z przedwojnia i kolejnej przerwie przyszedł czas na set utworów skomponowanych przez Janusza Tylmana do wierszy Marii Konopnickiej. Jako pierwszy zabrzmiał ten który opisywał okolice Szczawnicy w których Pani Sława mieszkała przez kilka lat a i chadzała tymi samymi ścieżkami co poetka
Następnie była przeróbka szkolnego wierszyka oraz interpretacji psalmu także do słów Konopnickiej i po kolejnej przerwie spowodowanej wystąpieniem przedstawicielki ministerstwa Kultury i Sztuki koncert nieuchronnie począł zmierzać ku końcowi i wszedł w fazę 'największych szlagierów na koniec'
Jako pierwsze zabrzmiało bezpowrotne tango, tym razem na szczęście już żadna klimatyzacja nie przeszkadzała
A następnie nawet Pan Krzyżanowski zachęcił publikę do wokalnego wsparcia w refrenie znanego szlagieru z repertuaru Hanki Ordonównej. Tendencja wspólnych śpiewów utrzymała się przez następne parę utworów, a i przed kolejnym mieliśmy okazję usłyszeć anegdotę jak to w trakcie zeszłorocznego występu w Nakle publiczność bardzo domagała się Słodkich fiołków, których akurat wtedy Pani Sława nie miała w swym koncertowym repertuarze, więc wówczas utwór został odśpiewany przez widownię, ale tym razem już w pełnej wersji także i przez Artystkę. Dodatkowo pod koniec 'wtargnęła' na scenę Pani Alicja Majewska która podziękowała szanownej Jubilatce, wyraziła słuszne oburzenie że takiego wydarzenia nie transmituje telewizja oraz wraz z Panią Sławą wykonała w duecie krótką repetycję fiołków.
No i na koniec jeszcze krótki set z technik mnemonicznych ;) czyli najpierw wspominanie a potem pamiętanie i jak to wyraził jeden z występujących mówców:
Pani Sławo, pamiętamy, była jesień :)
Artystce towarzyszyli:
Janusz Tylman - fortepian
Marek Wroński - skrzypce
Jan Krzyżanowski - narracja
a na program piłkarskich (bo 2 razy po 11) setów złożyły się następujące piosenki:
Pieśń gruzińska
Poszłabym ja na kraj świata
Gdzie są kwiaty
Nie zabierajcie chłopców na wojnę
Dziewczyna z Portofino
Malaquena
Cyganeria
Kochankowie jednego dnia
7 dobrych lat
Rebeka
Rebeka tańczy tango
===
Taka mala
Jak trudno jest zapomnieć
Co bez miłości wart jest świat
W Jaworkach
A jak poszedł król na wojnę
Jeruzalem
Tango notturno
Ja śpiewam piosenki
Słodkie Fiołki
Wspomnij mnie
Pamiętasz była jesień
to skoro było o koncercie Sławy Przybylskiej wygląda że niechybnie nadciągają święta więc zdrowego i radosnego świętowania i dyngusowania, alle-luja!
piątek, 23 marca 2012
Is karma bad?
Mark Lanegan Band - Proxima, Warszawa (19 III 2012)
To był czwarty raz jak Mark zjawił się w kraju-raju i skoro dotychczas nie sprawdziło się stare przysłowie, że do trzech razy sztuka to już nie byłem pewny jakie prawidła obowiązują. Fakt faktem, że za każdym razem były jakieś problemy z nagraniami bo to [1: z Tłajlajtami] gniazdo zasilacza mikrofonów robiło straszną dywersję przez niemal całą sztukę, [2: z Izką Campbell] z początku wtyk się poluzował i nie było jednego kanału przez kilka minut, [3: znowu z Grześiem, ino pod logo bliźniaczych rynsztokowców] się nieco spóźniłem na koncert a i w trakcie jeden z majków się był wypsnął.
Jako że dwukrotnie w czasie występów Mark towarzyszył Grześkowi, który to akurat był głównym magnesem mojej obecności to myślałem, że to właśnie Dulli odpowiada za złą karmę, ale skoro po zeszłorocznym koncercie Twilight Singers (już bez Lanegana) zostało to zweryfikowane negatywnie to automatycznie podejrzenie spadło na Marka...
ale o dziwo karma się odmieniła...
Mam wprawdzie podejrzenie, że to do końca nie było tak, bo doszły mnie słuchy iż ponoć po koncercie nie dość, że Mark rozdawał autografy (co nawet różnymi kanałami było mocno rozreklamowane, że tak się stanie) to jeszcze pozował do zdjęć z fanatykami, a tożto przeca już kompletna zgroza w laneganowym imidżu!
Poajwiły się nawet podejrzenia, że on jakiś taki podmieniony, bo to mu kompletnie nie przystoi, no ale prewencyjnie umknęlim przed tym doznaniem
A skoro właściwie to ja miałem tu pisać o koncercie to można rzec, że było okej. Z wcześniejszych występów miałem świadomość czego się spodziewać i się nie rozczarowałem, choć z drugiej strony nie był to też jakiś szczególny odlot.
No ale życzę niemal każdemu wykonawcy by zagrał taką sztukę jak Lanegan i doprowadził swe rzemiosło na taki poziom. Był blus (nawet funeralny), było disko, było prawie wszystko, no może zabrakło trochę boogie, ale to zawsze można zajrzeć do lodówki historii i nadrobić z odtworzenia
tymczasem jak kto ciekaw jak to zabrzmiało po kolei, to całość tegorocznego występu z Proximy dostępna jest na dimeadozen
a na koniec jeszcze małe ogłoszenie parafialne jakie się ujawniło z okazji Laneganowego koncertu
To był czwarty raz jak Mark zjawił się w kraju-raju i skoro dotychczas nie sprawdziło się stare przysłowie, że do trzech razy sztuka to już nie byłem pewny jakie prawidła obowiązują. Fakt faktem, że za każdym razem były jakieś problemy z nagraniami bo to [1: z Tłajlajtami] gniazdo zasilacza mikrofonów robiło straszną dywersję przez niemal całą sztukę, [2: z Izką Campbell] z początku wtyk się poluzował i nie było jednego kanału przez kilka minut, [3: znowu z Grześiem, ino pod logo bliźniaczych rynsztokowców] się nieco spóźniłem na koncert a i w trakcie jeden z majków się był wypsnął.
Jako że dwukrotnie w czasie występów Mark towarzyszył Grześkowi, który to akurat był głównym magnesem mojej obecności to myślałem, że to właśnie Dulli odpowiada za złą karmę, ale skoro po zeszłorocznym koncercie Twilight Singers (już bez Lanegana) zostało to zweryfikowane negatywnie to automatycznie podejrzenie spadło na Marka...
ale o dziwo karma się odmieniła...
Mam wprawdzie podejrzenie, że to do końca nie było tak, bo doszły mnie słuchy iż ponoć po koncercie nie dość, że Mark rozdawał autografy (co nawet różnymi kanałami było mocno rozreklamowane, że tak się stanie) to jeszcze pozował do zdjęć z fanatykami, a tożto przeca już kompletna zgroza w laneganowym imidżu!
Poajwiły się nawet podejrzenia, że on jakiś taki podmieniony, bo to mu kompletnie nie przystoi, no ale prewencyjnie umknęlim przed tym doznaniem
A skoro właściwie to ja miałem tu pisać o koncercie to można rzec, że było okej. Z wcześniejszych występów miałem świadomość czego się spodziewać i się nie rozczarowałem, choć z drugiej strony nie był to też jakiś szczególny odlot.
No ale życzę niemal każdemu wykonawcy by zagrał taką sztukę jak Lanegan i doprowadził swe rzemiosło na taki poziom. Był blus (nawet funeralny), było disko, było prawie wszystko, no może zabrakło trochę boogie, ale to zawsze można zajrzeć do lodówki historii i nadrobić z odtworzenia
tymczasem jak kto ciekaw jak to zabrzmiało po kolei, to całość tegorocznego występu z Proximy dostępna jest na dimeadozen
a na koniec jeszcze małe ogłoszenie parafialne jakie się ujawniło z okazji Laneganowego koncertu

czwartek, 15 marca 2012
Pod powierzchnią gra kurpsiowska muzyka (choć i nie tylko)
Koncert na zakończenie roku ks. W. Skierkowskiego na Mazowszu - Sala Koncertowa Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, Warszawa (8 III 2012)
Kilka dni temu wspominałem o anonsowaniu tego koncertu i trochę dziwna sprawa bo rzecz zacna i doniosła a jakoś zupełnie nierozpropagowana zdała się być, bo i na stronie Uniwersytetu nic nie było o tym wydarzeniu jak i gdziekolwiek w internecie niczego nie udało mi się znaleźć. Jednak już w gablocie koło wejścia w szacowne progi uczelni przy Okólniku plakat wisiał całkiem okazały.
Mimo zapowiedzi organizatora - pana Olendra, że tym razem będzie nieco krócej (w porównaniu z jesiennym) to całość trwała dosyć długo, przynajmniej na tyle że nie dane mi już było jechać na drugi zaplanowany występ tego wieczora czyli sztukę dEUS'a w Proximie i tylko szkoda że znaaaczną część występu na Uniwersytecie stanowiły różnorakie gadaniny i przeciągające się wręczanie nagród, odznaczeń i upominków w przeważającej większości dla przedstawicieli władzy różnych szczebli co to niby przyczynili się do zorganizowania tych obchodów, choć i tak bodaj największy aplauz zebrał człowiek-legenda dla kurpsiowskich śpiewów i tańców - pan Stanisław Sieruta, który dostał jakiś medal i śwarnym, tanecznym krokiem opuścił scenę bez zbędnego przedłużania przemowami i tylko szkoda że w programie artystycznym, zaprezentował jeno jedną pieśń.
Całość rozpoczął pan Kuczyński zadęciem w ligawo-podobną trąbę i zalotno-wspominkowym kawałkiem
Potem było z 10 minut gadki aż pan Olender przypomniał historię jak to się stało, że 'zesłany' w błotno-leśne odstępy parafii mysianieckiej i zafrasowany nieco potencjalnym brakiem doznań kulturalnych ksiądz Skierkowski, zbliżając się do celu podróży minął powóz, na którym jechał Kurpś z dwiema Kurpsiankami i jak to po minęciu jedna z nich zaczęła śpsiewać piosnkę (przypomnianą zaraz przez panią Apolonię), która to zachwyciła księdza dzięki czemu (w największym skrócie) stworzył dzieło swego życia - czyli jeźdżąc po wioskach i leśnych odstępach w czasie swej posługi (jak i już w późniejszych latach gdy został przeniesiony z Mysiańca i specjalnie w wolnych chwilach wracał na Kurpie) spisywał pieśni i meleodie ludowe, które potem zostały wydane w kilkutomowym opracowaniu
Następnie zaprezentował się Zespół Folklorystyczny 'Kurpiowszczyzna' z Myszyńca, który to charaktreyzuje się choćby tym, że śpiewa i tańcuje w nim spora część lokalnej wierchuszki władzy, wliczając w to nawet burmistrza z żoną
W trakcie występu zespołu zaśpiewali także i soliści czyli wspominany już pan Sieruta oraz pani Zofia, jednak nie wiem która gdyż wg programu miały być dwie czyli Charamut i Warych ale finalnie na scenie pojawiła się tylko jedna
Po tradycyjnym powolniaku na zakończenie występu miała miejsce najdłuższa część 'gadana' która zajęła chyba z ponad pół godziny, ale jak już wszystko wręczono i wszyscy obdarowani (tudzież zastępujący ich podczas nieobecności na sali UM) podziękowali, wtoczono fortepian, kontrabasista zaczął się podłączać do piecyka i przyszedł czas na drugą - dżezową część koncertu, w której to wraz z Mariuszem Bogdanowiczem wystąpił nie kto inny jak Włodzimierz Nahorny.
Przedstawili trzy kompozycje bazujące na ludowych pieśniach, choć w zdecydowanie odbiegającej od ludowości (a przynajmniej mazowieckiej) interpretacji, którą rozpoczął kawałek o najnowszej reformie emerytalnej ;)
Duet zebrał duży aplauz i został wywołany na bis, w którym to jednak pan Nahorny zdecydował się zagrać coś o niekoniecznie kurpiowskiej proweniencji i zaprezentował jedną z bardziej znanych swoich kompozycji. Niestety kilka dni po tym występie zmarł Bogusław Mec czyli piosenkarz, który swoim wykonaniem przyczynił się do spopularyzowania tej pięknej melodii
Tak zakończyła się druga część i jako że kilka osób z widowni skierowało się do wyjścia, przyśpieszono nieco tempo i już bez zbędnych dłużyzn na scenie ponownie pojawiła się pani Apolonia wraz z towarzyszącymi jej muzykami zespołu Ars Nova a wkrótce także kolejna śpiewaczka (znana choćby z jakiegoś telewizyjnego szoł) jednak władająca już nie ludowym śpiewokrzykiem ino ukształtowanym mezzosporanem - Alicja Węgorzewska-Whiskerd
Bardzo ciekawym pomysłem zaprezentowanym przy wykonaniu dwóch pieśni ze zbioru Karola Szymanowskiego było zaprezentowanie w introdukcji ludowej interpretacji a następnie dopiero klasycznego opracowania
Ale jeśli gra Ars Nova to ja najbardziej luzbie jak śpsiewa pani Apolonia, a skoro w programie był jeszcze jeden utwór w ich wykonaniu a do tego jeden z moich najbardziej ulubionych z ich repertuaru, to na koniec do posłuchania jeszcze jeden lament
I jeszcze oficjalny program koncertu, który wprawdzie niedokładnie był taki jak widać, ale co tam grunt to improwizacja

a ten tytuł ze zmienionego cytatu Variete to tak zupełnie przypadkiem...
Kilka dni temu wspominałem o anonsowaniu tego koncertu i trochę dziwna sprawa bo rzecz zacna i doniosła a jakoś zupełnie nierozpropagowana zdała się być, bo i na stronie Uniwersytetu nic nie było o tym wydarzeniu jak i gdziekolwiek w internecie niczego nie udało mi się znaleźć. Jednak już w gablocie koło wejścia w szacowne progi uczelni przy Okólniku plakat wisiał całkiem okazały.
Mimo zapowiedzi organizatora - pana Olendra, że tym razem będzie nieco krócej (w porównaniu z jesiennym) to całość trwała dosyć długo, przynajmniej na tyle że nie dane mi już było jechać na drugi zaplanowany występ tego wieczora czyli sztukę dEUS'a w Proximie i tylko szkoda że znaaaczną część występu na Uniwersytecie stanowiły różnorakie gadaniny i przeciągające się wręczanie nagród, odznaczeń i upominków w przeważającej większości dla przedstawicieli władzy różnych szczebli co to niby przyczynili się do zorganizowania tych obchodów, choć i tak bodaj największy aplauz zebrał człowiek-legenda dla kurpsiowskich śpiewów i tańców - pan Stanisław Sieruta, który dostał jakiś medal i śwarnym, tanecznym krokiem opuścił scenę bez zbędnego przedłużania przemowami i tylko szkoda że w programie artystycznym, zaprezentował jeno jedną pieśń.
Całość rozpoczął pan Kuczyński zadęciem w ligawo-podobną trąbę i zalotno-wspominkowym kawałkiem
Potem było z 10 minut gadki aż pan Olender przypomniał historię jak to się stało, że 'zesłany' w błotno-leśne odstępy parafii mysianieckiej i zafrasowany nieco potencjalnym brakiem doznań kulturalnych ksiądz Skierkowski, zbliżając się do celu podróży minął powóz, na którym jechał Kurpś z dwiema Kurpsiankami i jak to po minęciu jedna z nich zaczęła śpsiewać piosnkę (przypomnianą zaraz przez panią Apolonię), która to zachwyciła księdza dzięki czemu (w największym skrócie) stworzył dzieło swego życia - czyli jeźdżąc po wioskach i leśnych odstępach w czasie swej posługi (jak i już w późniejszych latach gdy został przeniesiony z Mysiańca i specjalnie w wolnych chwilach wracał na Kurpie) spisywał pieśni i meleodie ludowe, które potem zostały wydane w kilkutomowym opracowaniu
Następnie zaprezentował się Zespół Folklorystyczny 'Kurpiowszczyzna' z Myszyńca, który to charaktreyzuje się choćby tym, że śpiewa i tańcuje w nim spora część lokalnej wierchuszki władzy, wliczając w to nawet burmistrza z żoną
W trakcie występu zespołu zaśpiewali także i soliści czyli wspominany już pan Sieruta oraz pani Zofia, jednak nie wiem która gdyż wg programu miały być dwie czyli Charamut i Warych ale finalnie na scenie pojawiła się tylko jedna
Po tradycyjnym powolniaku na zakończenie występu miała miejsce najdłuższa część 'gadana' która zajęła chyba z ponad pół godziny, ale jak już wszystko wręczono i wszyscy obdarowani (tudzież zastępujący ich podczas nieobecności na sali UM) podziękowali, wtoczono fortepian, kontrabasista zaczął się podłączać do piecyka i przyszedł czas na drugą - dżezową część koncertu, w której to wraz z Mariuszem Bogdanowiczem wystąpił nie kto inny jak Włodzimierz Nahorny.
Przedstawili trzy kompozycje bazujące na ludowych pieśniach, choć w zdecydowanie odbiegającej od ludowości (a przynajmniej mazowieckiej) interpretacji, którą rozpoczął kawałek o najnowszej reformie emerytalnej ;)
Duet zebrał duży aplauz i został wywołany na bis, w którym to jednak pan Nahorny zdecydował się zagrać coś o niekoniecznie kurpiowskiej proweniencji i zaprezentował jedną z bardziej znanych swoich kompozycji. Niestety kilka dni po tym występie zmarł Bogusław Mec czyli piosenkarz, który swoim wykonaniem przyczynił się do spopularyzowania tej pięknej melodii
Tak zakończyła się druga część i jako że kilka osób z widowni skierowało się do wyjścia, przyśpieszono nieco tempo i już bez zbędnych dłużyzn na scenie ponownie pojawiła się pani Apolonia wraz z towarzyszącymi jej muzykami zespołu Ars Nova a wkrótce także kolejna śpiewaczka (znana choćby z jakiegoś telewizyjnego szoł) jednak władająca już nie ludowym śpiewokrzykiem ino ukształtowanym mezzosporanem - Alicja Węgorzewska-Whiskerd
Bardzo ciekawym pomysłem zaprezentowanym przy wykonaniu dwóch pieśni ze zbioru Karola Szymanowskiego było zaprezentowanie w introdukcji ludowej interpretacji a następnie dopiero klasycznego opracowania
Ale jeśli gra Ars Nova to ja najbardziej luzbie jak śpsiewa pani Apolonia, a skoro w programie był jeszcze jeden utwór w ich wykonaniu a do tego jeden z moich najbardziej ulubionych z ich repertuaru, to na koniec do posłuchania jeszcze jeden lament
I jeszcze oficjalny program koncertu, który wprawdzie niedokładnie był taki jak widać, ale co tam grunt to improwizacja

a ten tytuł ze zmienionego cytatu Variete to tak zupełnie przypadkiem...
wtorek, 6 marca 2012
Tindersticks en direct du Trianon
Tindersticks - Le Trianon, Paris (5 III 2012)
Po lekkim falstarcie z powodu odwołanych inauguracyjnych koncertów w Londynie wokalista doszedł już do formy i zespół ruszył planowo w trasę. Najpierw sesja radiowa w Wiedniu, potem Luxemburg no i Paryż
A co tam się działo można sobie obejrzeć (jeszcze ponoć przez najbliższe pół roku o ile dobrze kojarzę ichnią mowę)
Na pierwszy rzut oka (i ucha) przynajmniej jak dla mnie brakuje smyczków albo chociaż pojedyńczych skrzypiec, choć co ciekawe zespół odświeżył tytularny kawałek brakującego oryginalnego skrzypka formacji (Dick's Slow Song) i tam jego partię fajnie imitował gitarzysta zaużywając e-bow'a, to już w Cherry Blossoms Terry na saxie w zastępstwie troszku dziwnie tu zabrzmiał
Można jeszcze pomarudzić trochę na dobór owych odświeżonych numerów, bo przecież można by było wybrać lepsze (i choć parę ciut szybszych), ale co tam Blood i wspomnianie już Cherry Blossoms genereuje wystarczającego banana na twarzy, choć też zaliczam się do grupy malkontentów, którym instrumental na koniec nie pasował, ale jakby go wymienić z otwierającym krwistym kawałkiem byłby cymes
Blood
If You are Looking for a Way Out
Dick's Slow Song
Chocolate
Show Me Everything
This Fire of Autumn
Don't Ever Get Tired
I Know That Loving
A Night so Still
Slippin' Shoes
Frozen
Come Inside
---
4:48 Psychosis
Cherry Blossoms
---
Medicine
Goodbye Joe
a jakby podgląd nie działał,
to tutaj jest link do strony ze stream'em
Po lekkim falstarcie z powodu odwołanych inauguracyjnych koncertów w Londynie wokalista doszedł już do formy i zespół ruszył planowo w trasę. Najpierw sesja radiowa w Wiedniu, potem Luxemburg no i Paryż
A co tam się działo można sobie obejrzeć (jeszcze ponoć przez najbliższe pół roku o ile dobrze kojarzę ichnią mowę)
Na pierwszy rzut oka (i ucha) przynajmniej jak dla mnie brakuje smyczków albo chociaż pojedyńczych skrzypiec, choć co ciekawe zespół odświeżył tytularny kawałek brakującego oryginalnego skrzypka formacji (Dick's Slow Song) i tam jego partię fajnie imitował gitarzysta zaużywając e-bow'a, to już w Cherry Blossoms Terry na saxie w zastępstwie troszku dziwnie tu zabrzmiał
Można jeszcze pomarudzić trochę na dobór owych odświeżonych numerów, bo przecież można by było wybrać lepsze (i choć parę ciut szybszych), ale co tam Blood i wspomnianie już Cherry Blossoms genereuje wystarczającego banana na twarzy, choć też zaliczam się do grupy malkontentów, którym instrumental na koniec nie pasował, ale jakby go wymienić z otwierającym krwistym kawałkiem byłby cymes
Blood
If You are Looking for a Way Out
Dick's Slow Song
Chocolate
Show Me Everything
This Fire of Autumn
Don't Ever Get Tired
I Know That Loving
A Night so Still
Slippin' Shoes
Frozen
Come Inside
---
4:48 Psychosis
Cherry Blossoms
---
Medicine
Goodbye Joe
a jakby podgląd nie działał,
to tutaj jest link do strony ze stream'em
poniedziałek, 5 marca 2012
Gorzkie żale po kurpiowsku
Apolonia Nowak i Ars Nova - Kościół Środowisk Twórczych, Warszawa (4 III 2012)
Ciągle jeszcze jestem w lekkim szoku po tym jak w sobotnią noc dotarła koszmarna wieść o tym co się wydarzyło pod Szczekocinami, tym bardziej że w ostatnim czasie pare razy na miesiąc zdarza mi się wracać do domu ze zjazdów na uczelni właśnie TLK Brzechwą i gdyby wysłuchano mojej prośby o przesunięcie zajęć o tydzień (gdyż lutowe terminy kolidowały z dwoma koncertami na które bardzo chciałem się wybrać) to już by mogło nie być więcej wynurzeń.
Nie dość, że straszna tragedia się stała to jakby tego było jeszcze mało to wyczytałem że już w drodze z Warszawy źle się z Brzechwą działo bo najpierw potrącił samobójcę pod Grodziskiem, potem miał zapalenie lokomotywy na CMK i trzeba było ściągać inną na podmianę, no a co się działo w trasie powrotnej to już wiadomo :(
Po tym wszystkim koncert w niedzielę wieczorem niekoniecznie mógł wydawać się być dobrym pomysłem ale skoro to wielkopostna kameralistyka z elemantami kościelno ludowymi a nie żaden pank czy dicho to trudno by było wymyśleć coś bardziej odpowiedniego na taką chwilę
Tak się złożyło że na ostatnim koncercie na jakim byłem występowali niemal ci sami artyści czyli Pani Nowakowa i Ars Nova (tylko drugie śpiewaczki były inne) i program też był okolicznościowy choć związany z innymi świętami czyli kolędowo-pastoralny, a już na marginesie to chiba coś dziwnego się ze mną dzieje w tym roku, bo była to raptem dopiero moja czwarta sztuka ale za to wszystkie odbywały się w kościołach!
Pierwsze trzy odbyły się w trakcie kolędowej trzydniówki na trzech króli, ale skoro minął już i 2 luty a i nawet marzec to o tamtych może kiedyś indziej czyli za rok.
Ostatni występ odbywał się w ramach cyklu koncertów wielkopostnych w świątyniach Śródmieścia i było to premierowe wykonanie programu pasyjnego przygotowanego przez Ars Novę z udziałem Pani Apolonii. Jak zapowiedział vice kierownik zespołu - Krzysztof Owczynik, w trakcie kompletowania materiału okazało się że według relacji Pani Apolonii na Kurpsiach w czasie postu śpiewa się właściwie te same pieśni co innych regionach, choć oczywiście zachowują one swój lokalny koloryt choćby ze względu na drobne różnice językowo-gwarowe czy rozwiązania melodyczne
Niestety z upatrzonego uprzednio miejsca zostałem przegoniony ze względu na przepisy przeciw pożarowe (na które po pożarze kościoła, ks. Niewęgłowski jest zapewnie wyczulony) że jakoby nie można stać w wąskim przejściu i przez to wylądowałem zupełnie z boku gdzie właściwie nie było nic widać a i ze słuchaniem nie najlepiej gdyż występ był w 100% anplagd a akustyka tego kościoła akurat pozostawiała sporo do życzenia.
Na szczęście publika zbytnio nie dokazywała (jak to bywa w kościele) choć spóźnialscy i szeleszczący ortalionami w takich warunkach akustycznych nieco doskwierali.
Sam koncert bardzo zacny, oczywiście najbardziej podobały mi się biało-śpiewne interpretacje Pani Nowakowej (jako że kilka utworów wykonywała także Dagmara Barna), które z akompaniamientem Ars Novy czasami osiągają wymiar niemal transcendentny, szczególnie opracowanie pieśni 'Odszedł Paszterz od nas' (szkoda tylko że tak krótko bo się wspaniale rozwijało!), ale i jakby lekko awangardowe (jak na Zespół Instrumentów Dawnych) 'Jezu Chryste, Panie miły', rozstrzelany z bata instrumentalny 'Lament serdeczny' czy klasyk 'Ludu mój, ludu'
Była także pieśń 'Wysłuchaj Stwórco łaskawy' nie ujęta w programie, którą mimo swego postnego charakteru ponoć w dawnych czasach po karczmach śpiewano! Dziś trudno by to sobie wyobrazić by w knajpie ktoś intonował postne pieśni no ale widać takie są zdobycze cywilizacji ;)
a skoro jest takie nagranie że nie dość, że lepiej słychać to i jeszcze widać to będzie garść jutubów
A już po zasadniczym programie ponownie Pani Apolonia wykonała spontaniczne bisy a capella do których nawet dołączyła się publika, no choć w tym wypadku to by bardziej pasowało chyba rzec, wierni.
Na koniec koncertu zapowiedziano kolejny występ Pani Nowakowej który będzie miał miejsce już w czwartek na Uniwersytecie Muzycznym (byłej Akademii) na Okólniku.
Nie ma tego w oficjalnym programie ani na ichniej stronie, bo ponoć jest to przedsięwzięcie nieuczelniane (czyli Pan Olender - prezes Związku Kurpiów wynajmuje salę koncertową) ale jak najbardziej realne i na dodatek wstęp darmowy!
Wygląda mi to na coś w stylu powtórki koncertu upamiętniającego rok ks. Skierkowskiego, ale skoro na tamten pechowo nie udało mi się dotrzeć to teraz już mam nadzieję żę będę.
Wprawdzie tego samego dnia miałem zamiar udać się do Proximy na koncert dEUS'a, a na dodatek jakby tego było mało to dzień wcześniej zamierzałem jechać do Berlina na Tindersticks i zapowiadało się niemal nierealnie czyli dwa moje ulubione zespoły z połowy lat '90 dzień po dniu na żywo i wychodzi że nie z tego nie wyjdzie bo nim się okazało że mógłbym jechać na tinderów to się koncert wyprzedał, no a dEUS obecnie nie zachwyca już tak jak kiedyś więc rezygnacje nie boli tak bardzo (choć ponoć występ na Okólniku nie będzie zbyt długi więc kto wie może i uda się zdążyć do Proximy)
a tymczasem wykonawcy niedzielnego koncertu:
Apolonia Nowak - śpiew ludowy
Zespół Instrumentów Dawnych Ars Nova w składzie:
Marta Zalewska - skrzypce
Joanna Nogal - fidel
Marcin Zalewski - viola da gamba, lutnia
Paweł Zalewski - viola da gamba
Dagmara Barna - flet, śpiew
Krzysztof Owczynik - flety, cornamuse, instrumenty perkusyjne
opracowanie - Jacek Urbaniak i Krzysztof Owczynik
Program:
* Introitus de Santa Cruce [Marcin Wartecki]
@ Rozmyślajmy dziś, wierni chrześcijanie [melodia tradycyjna]
^ O duszo wszelka nabożna [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
# Płacz, płacz, kto żyw [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
@ Jezu Chryste, Panie miły [melodia tradycyjna ze śpiewnika ks. Michała M. Mioduszewskiego]
* Lament serdeczny [melodia ludowa zapisana przez ks. Władysława Skierkowskiego]
@ Dobranoc Głowo święta [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
# Wszechmocna mego opatrzności Boga [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
# Wysłuchaj Stwórco łaskawy [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
# O mój Boże [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
@ Odszedł Paszterz od nas [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
& Ludu mój, ludu [melodia tradycyjna]
---
^ O duszo wszelka nabożna (powtórnie) [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
^ Któryś za nas cierpiał rany [melodia tradycyjna]
* Ars Nova
@ Apolonia Nowak i Ars Nova
^ Apolonia Nowak a capella
# Dagmara Barna i Ars Nova
& Apolonia Nowak, Dagmara Barna i Ars Nova
i jeszcze oficjalny program, który jak widać w stosunku do pierwotnych założeń uległ rozszerzeniu
Ciągle jeszcze jestem w lekkim szoku po tym jak w sobotnią noc dotarła koszmarna wieść o tym co się wydarzyło pod Szczekocinami, tym bardziej że w ostatnim czasie pare razy na miesiąc zdarza mi się wracać do domu ze zjazdów na uczelni właśnie TLK Brzechwą i gdyby wysłuchano mojej prośby o przesunięcie zajęć o tydzień (gdyż lutowe terminy kolidowały z dwoma koncertami na które bardzo chciałem się wybrać) to już by mogło nie być więcej wynurzeń.
Nie dość, że straszna tragedia się stała to jakby tego było jeszcze mało to wyczytałem że już w drodze z Warszawy źle się z Brzechwą działo bo najpierw potrącił samobójcę pod Grodziskiem, potem miał zapalenie lokomotywy na CMK i trzeba było ściągać inną na podmianę, no a co się działo w trasie powrotnej to już wiadomo :(
Po tym wszystkim koncert w niedzielę wieczorem niekoniecznie mógł wydawać się być dobrym pomysłem ale skoro to wielkopostna kameralistyka z elemantami kościelno ludowymi a nie żaden pank czy dicho to trudno by było wymyśleć coś bardziej odpowiedniego na taką chwilę
Tak się złożyło że na ostatnim koncercie na jakim byłem występowali niemal ci sami artyści czyli Pani Nowakowa i Ars Nova (tylko drugie śpiewaczki były inne) i program też był okolicznościowy choć związany z innymi świętami czyli kolędowo-pastoralny, a już na marginesie to chiba coś dziwnego się ze mną dzieje w tym roku, bo była to raptem dopiero moja czwarta sztuka ale za to wszystkie odbywały się w kościołach!
Pierwsze trzy odbyły się w trakcie kolędowej trzydniówki na trzech króli, ale skoro minął już i 2 luty a i nawet marzec to o tamtych może kiedyś indziej czyli za rok.
Ostatni występ odbywał się w ramach cyklu koncertów wielkopostnych w świątyniach Śródmieścia i było to premierowe wykonanie programu pasyjnego przygotowanego przez Ars Novę z udziałem Pani Apolonii. Jak zapowiedział vice kierownik zespołu - Krzysztof Owczynik, w trakcie kompletowania materiału okazało się że według relacji Pani Apolonii na Kurpsiach w czasie postu śpiewa się właściwie te same pieśni co innych regionach, choć oczywiście zachowują one swój lokalny koloryt choćby ze względu na drobne różnice językowo-gwarowe czy rozwiązania melodyczne
Niestety z upatrzonego uprzednio miejsca zostałem przegoniony ze względu na przepisy przeciw pożarowe (na które po pożarze kościoła, ks. Niewęgłowski jest zapewnie wyczulony) że jakoby nie można stać w wąskim przejściu i przez to wylądowałem zupełnie z boku gdzie właściwie nie było nic widać a i ze słuchaniem nie najlepiej gdyż występ był w 100% anplagd a akustyka tego kościoła akurat pozostawiała sporo do życzenia.
Na szczęście publika zbytnio nie dokazywała (jak to bywa w kościele) choć spóźnialscy i szeleszczący ortalionami w takich warunkach akustycznych nieco doskwierali.
Sam koncert bardzo zacny, oczywiście najbardziej podobały mi się biało-śpiewne interpretacje Pani Nowakowej (jako że kilka utworów wykonywała także Dagmara Barna), które z akompaniamientem Ars Novy czasami osiągają wymiar niemal transcendentny, szczególnie opracowanie pieśni 'Odszedł Paszterz od nas' (szkoda tylko że tak krótko bo się wspaniale rozwijało!), ale i jakby lekko awangardowe (jak na Zespół Instrumentów Dawnych) 'Jezu Chryste, Panie miły', rozstrzelany z bata instrumentalny 'Lament serdeczny' czy klasyk 'Ludu mój, ludu'
Była także pieśń 'Wysłuchaj Stwórco łaskawy' nie ujęta w programie, którą mimo swego postnego charakteru ponoć w dawnych czasach po karczmach śpiewano! Dziś trudno by to sobie wyobrazić by w knajpie ktoś intonował postne pieśni no ale widać takie są zdobycze cywilizacji ;)
a skoro jest takie nagranie że nie dość, że lepiej słychać to i jeszcze widać to będzie garść jutubów
A już po zasadniczym programie ponownie Pani Apolonia wykonała spontaniczne bisy a capella do których nawet dołączyła się publika, no choć w tym wypadku to by bardziej pasowało chyba rzec, wierni.
Na koniec koncertu zapowiedziano kolejny występ Pani Nowakowej który będzie miał miejsce już w czwartek na Uniwersytecie Muzycznym (byłej Akademii) na Okólniku.
Nie ma tego w oficjalnym programie ani na ichniej stronie, bo ponoć jest to przedsięwzięcie nieuczelniane (czyli Pan Olender - prezes Związku Kurpiów wynajmuje salę koncertową) ale jak najbardziej realne i na dodatek wstęp darmowy!
Wygląda mi to na coś w stylu powtórki koncertu upamiętniającego rok ks. Skierkowskiego, ale skoro na tamten pechowo nie udało mi się dotrzeć to teraz już mam nadzieję żę będę.
Wprawdzie tego samego dnia miałem zamiar udać się do Proximy na koncert dEUS'a, a na dodatek jakby tego było mało to dzień wcześniej zamierzałem jechać do Berlina na Tindersticks i zapowiadało się niemal nierealnie czyli dwa moje ulubione zespoły z połowy lat '90 dzień po dniu na żywo i wychodzi że nie z tego nie wyjdzie bo nim się okazało że mógłbym jechać na tinderów to się koncert wyprzedał, no a dEUS obecnie nie zachwyca już tak jak kiedyś więc rezygnacje nie boli tak bardzo (choć ponoć występ na Okólniku nie będzie zbyt długi więc kto wie może i uda się zdążyć do Proximy)
a tymczasem wykonawcy niedzielnego koncertu:
Apolonia Nowak - śpiew ludowy
Zespół Instrumentów Dawnych Ars Nova w składzie:
Marta Zalewska - skrzypce
Joanna Nogal - fidel
Marcin Zalewski - viola da gamba, lutnia
Paweł Zalewski - viola da gamba
Dagmara Barna - flet, śpiew
Krzysztof Owczynik - flety, cornamuse, instrumenty perkusyjne
opracowanie - Jacek Urbaniak i Krzysztof Owczynik
Program:
* Introitus de Santa Cruce [Marcin Wartecki]
@ Rozmyślajmy dziś, wierni chrześcijanie [melodia tradycyjna]
^ O duszo wszelka nabożna [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
# Płacz, płacz, kto żyw [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
@ Jezu Chryste, Panie miły [melodia tradycyjna ze śpiewnika ks. Michała M. Mioduszewskiego]
* Lament serdeczny [melodia ludowa zapisana przez ks. Władysława Skierkowskiego]
@ Dobranoc Głowo święta [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
# Wszechmocna mego opatrzności Boga [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
# Wysłuchaj Stwórco łaskawy [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
# O mój Boże [melodia ludowa zapisana przez Oskara Kolberga]
@ Odszedł Paszterz od nas [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
& Ludu mój, ludu [melodia tradycyjna]
---
^ O duszo wszelka nabożna (powtórnie) [melodia tradycyjna wersja wg Apolonii Nowak]
^ Któryś za nas cierpiał rany [melodia tradycyjna]
* Ars Nova
@ Apolonia Nowak i Ars Nova
^ Apolonia Nowak a capella
# Dagmara Barna i Ars Nova
& Apolonia Nowak, Dagmara Barna i Ars Nova
i jeszcze oficjalny program, który jak widać w stosunku do pierwotnych założeń uległ rozszerzeniu

poniedziałek, 20 lutego 2012
9 deszczy i 12 pogrzebów
Tindersticks - The Something Rain (Lucky Dog/City Slang/Constellation)
Vs
Mark Lanegan Band - Blues Funeral (4AD)
Nie ma ostatnio jakoś specjalnie mnie nęcących koncertów, tak samo brakuje veny i czasu na pisanie o starociach i zalatuje trochę trupiarnią to w ramach przewietrzenia i przerwy na papierosa powymądrzam się nieco o pierwszej najbardziej wyczekiwanej płycie bieżącego Anno Domini. Okazja ku temu specjalna bo dziś ma miejsce oficjalna premiera wydawnictwa zatytuowanego 'The Something Rain' a firmowanego (gdyby ktoś jeszcze nie wiedział) przez Tindersticks.
To jest trzeci long w drugiej inkarnacji tego składu i o ile da się zauważyć postępujący spadek ilości utworów na wydawnictwo, to tym razem o dobre 5 minut poprawili tajmingi, gdyż o ile dwie poprzednie w sam raz mieściłyby się na połowę kasety c-90 to przy nówce sztuce należałoby zainwestować w c-100, tyle statystyki rodem sprzed dwóch dekad co najmniej.
Koncpecyjnie płyta wydaje się być bardziej zbliżona do poprzedniczki niż 'The Hungry Saw', bo i choćby każda zaczyna się od najdłuższego utworu a i kończy jedynym instrumentalem (ale w środku już tempa ciut inaczej porozkładane) to i 'Falling Down a Mountain' i 'The Something Rain' sprawiają raczej wrażenie zbioru różnych piosenek niż nieco bardziej domkniętej całości, co o ile te piosenki są naprawdę wielkiej klasy nie stanowi najmniejszego problemu ale skoro na obu albumach jest kilka numerów które możnaby pochować po bisajdach to ciągle mi się w zakamarkach kołata że jakby powybierać z nich co lepsze i złożyć w jedno to by było naprawdę Coś! a tak to ciut się nastrój wytraca, no ale może to jest jeszcze tylko kwestia odsłuchania się z nowościami. Skoro jeszcze nie wyzwoliłem się z porównywawczego nastawienia co do najnowszej propozycji zespołu to i pragnę zwrócić uwagę że kawałki na nowej płycie wydają się mieć swoje odpowiedniki w przeszłości, lecąc od początku to Chocolate jawi się jako My Sister vol 2, Show Me Everything w roli odpowiednika Yesterdays Tomorrows, This Fire of Autumn przypominające soulowe klimaty 'Simple Pleasure' choćby z Before You Close Your Eyes i tak dalej...
Ino co by nie było niedomówień nie są to plagiaty, a już tak trochę humorystycznie to przypomniało mi się, że przed wydaniem poprzedniego albumu, na starym forum zespołu ktoś recenzował, że najlepszy utwór z tamtej płyty to taki odpowiednik Raindrops podczas gdy przez innego, faworyt z najnowszego został określony jako nowy Jism (dla niespecjalnie obeznanych wyjaśnić muszę że w obu przypadkach było to odniesienie do bodaj dwóch najlepszych nagrań z historii Tindersticks), co nijak nie umniejsza znakomitości tych XXI wiecznych przykładów.
Brzmienie 'The Something Rain' jawi się jako nieco bogatsze od poprzedniczek, choć jak już ktoś wcześniej zauważył jakby więcej tam dęciaków niż smyków, co na dłuższą mętę może i nie jest najlepszym rozwiązaniem, to na krótszym dystansie całkiem nieźle się sprawdza, co słychać choćby na przykładzie faworyta Frozen, ale i w tym wypadku dęciakowa zawierucha to tylko jedna z kilku składowych fajności tego kawałka, bo bez gitarowych dilejów i kaczki a przede wszystkim kompulsywnych repetycji Stuarta to mówiąc w skrócie by nie było to
Generalnie 'The Something Rain' zbiera świetne albo co najmniej bardzo dobre recenzje w prasie i internecie, a i nawet w ostatni weekend słyszałem na antenie zachwyty pewnego znanego redaktora krajowej trójki wsparte paroma nagraniami, więc byle tak dalej i może uda się ściągnąć zespół do kraju nie tylko na festiwal, za czym optuję specjalnie gdyż jak na razie w zbytniej okolicy nie grają, a terminy w Berlinie niestety wyglądają dla mnie bardzo nieżyciowo, ale dawno już nie byłem na koncercie tinderów i bardzo mnie korci a i nowy materiał sprawia wrażenie że dopiero w takim przedstawieniu zaprezentuje sie w swej pełnej krasie, więc czymam kciuki i starczy mendzenia a na koniec jak kto lubi dokładnie oglądać (tudzież słuchać) towar przed zakupem to wytwórnia nie widzi przeszkód
W drugim narożniku równie zasłużony zawodnik choć tym razem z innej kategorii i jeszcze dodatkowo z jUeSej. Potrafi się odnaleźć bodajże wszędzie: w zaćpanej grandżowej melinie, na oldkulowej dyskotece czy w łódzkim centrum handlowym lub też tamtejszej filharmonii, lubię gościa i choć w przeszłości sprawiał mi pewne kłopoty ;) to wiem, że absolutnie nie miał złych zamiarów i po najnowszej płycie, która wabiła już nawet tytułem (choć okładka taka nieco zwodnicza) i jednym (z raczej słabej jakości butlegu) rozgrzewkowym koncercie w ojczyźnie artysty popędziłem się zaopatrzyć w wejściówki do Proximy. Ja dla disko mogiem fszystko a jak disko gra Lanegan to będzie co najmniej hardkor ;) tym bardziej, że nie tylko disko Mark gra, bo to zdolny gość i potrafi dobrze zamieszać jak to przystoi na dobry blusowy pogrzeb. Mark zaatakował nieco z zaskoczenia, na dodatek pokazał kilka nowych technik i jak na razie jest blisko nokautu, ale to dopiero druga runda i jeszcze dziesięć zostało więc zobaczymy jak to będzie wyglądało na koniec roku

Tymczasem stream nowego laneganowego longa jest np tu
a i płyta dostępna w dobrych sklepach muzycznych i nie tylko
Vs
Mark Lanegan Band - Blues Funeral (4AD)
Nie ma ostatnio jakoś specjalnie mnie nęcących koncertów, tak samo brakuje veny i czasu na pisanie o starociach i zalatuje trochę trupiarnią to w ramach przewietrzenia i przerwy na papierosa powymądrzam się nieco o pierwszej najbardziej wyczekiwanej płycie bieżącego Anno Domini. Okazja ku temu specjalna bo dziś ma miejsce oficjalna premiera wydawnictwa zatytuowanego 'The Something Rain' a firmowanego (gdyby ktoś jeszcze nie wiedział) przez Tindersticks.
To jest trzeci long w drugiej inkarnacji tego składu i o ile da się zauważyć postępujący spadek ilości utworów na wydawnictwo, to tym razem o dobre 5 minut poprawili tajmingi, gdyż o ile dwie poprzednie w sam raz mieściłyby się na połowę kasety c-90 to przy nówce sztuce należałoby zainwestować w c-100, tyle statystyki rodem sprzed dwóch dekad co najmniej.
Koncpecyjnie płyta wydaje się być bardziej zbliżona do poprzedniczki niż 'The Hungry Saw', bo i choćby każda zaczyna się od najdłuższego utworu a i kończy jedynym instrumentalem (ale w środku już tempa ciut inaczej porozkładane) to i 'Falling Down a Mountain' i 'The Something Rain' sprawiają raczej wrażenie zbioru różnych piosenek niż nieco bardziej domkniętej całości, co o ile te piosenki są naprawdę wielkiej klasy nie stanowi najmniejszego problemu ale skoro na obu albumach jest kilka numerów które możnaby pochować po bisajdach to ciągle mi się w zakamarkach kołata że jakby powybierać z nich co lepsze i złożyć w jedno to by było naprawdę Coś! a tak to ciut się nastrój wytraca, no ale może to jest jeszcze tylko kwestia odsłuchania się z nowościami. Skoro jeszcze nie wyzwoliłem się z porównywawczego nastawienia co do najnowszej propozycji zespołu to i pragnę zwrócić uwagę że kawałki na nowej płycie wydają się mieć swoje odpowiedniki w przeszłości, lecąc od początku to Chocolate jawi się jako My Sister vol 2, Show Me Everything w roli odpowiednika Yesterdays Tomorrows, This Fire of Autumn przypominające soulowe klimaty 'Simple Pleasure' choćby z Before You Close Your Eyes i tak dalej...
Ino co by nie było niedomówień nie są to plagiaty, a już tak trochę humorystycznie to przypomniało mi się, że przed wydaniem poprzedniego albumu, na starym forum zespołu ktoś recenzował, że najlepszy utwór z tamtej płyty to taki odpowiednik Raindrops podczas gdy przez innego, faworyt z najnowszego został określony jako nowy Jism (dla niespecjalnie obeznanych wyjaśnić muszę że w obu przypadkach było to odniesienie do bodaj dwóch najlepszych nagrań z historii Tindersticks), co nijak nie umniejsza znakomitości tych XXI wiecznych przykładów.
Brzmienie 'The Something Rain' jawi się jako nieco bogatsze od poprzedniczek, choć jak już ktoś wcześniej zauważył jakby więcej tam dęciaków niż smyków, co na dłuższą mętę może i nie jest najlepszym rozwiązaniem, to na krótszym dystansie całkiem nieźle się sprawdza, co słychać choćby na przykładzie faworyta Frozen, ale i w tym wypadku dęciakowa zawierucha to tylko jedna z kilku składowych fajności tego kawałka, bo bez gitarowych dilejów i kaczki a przede wszystkim kompulsywnych repetycji Stuarta to mówiąc w skrócie by nie było to
Generalnie 'The Something Rain' zbiera świetne albo co najmniej bardzo dobre recenzje w prasie i internecie, a i nawet w ostatni weekend słyszałem na antenie zachwyty pewnego znanego redaktora krajowej trójki wsparte paroma nagraniami, więc byle tak dalej i może uda się ściągnąć zespół do kraju nie tylko na festiwal, za czym optuję specjalnie gdyż jak na razie w zbytniej okolicy nie grają, a terminy w Berlinie niestety wyglądają dla mnie bardzo nieżyciowo, ale dawno już nie byłem na koncercie tinderów i bardzo mnie korci a i nowy materiał sprawia wrażenie że dopiero w takim przedstawieniu zaprezentuje sie w swej pełnej krasie, więc czymam kciuki i starczy mendzenia a na koniec jak kto lubi dokładnie oglądać (tudzież słuchać) towar przed zakupem to wytwórnia nie widzi przeszkód
W drugim narożniku równie zasłużony zawodnik choć tym razem z innej kategorii i jeszcze dodatkowo z jUeSej. Potrafi się odnaleźć bodajże wszędzie: w zaćpanej grandżowej melinie, na oldkulowej dyskotece czy w łódzkim centrum handlowym lub też tamtejszej filharmonii, lubię gościa i choć w przeszłości sprawiał mi pewne kłopoty ;) to wiem, że absolutnie nie miał złych zamiarów i po najnowszej płycie, która wabiła już nawet tytułem (choć okładka taka nieco zwodnicza) i jednym (z raczej słabej jakości butlegu) rozgrzewkowym koncercie w ojczyźnie artysty popędziłem się zaopatrzyć w wejściówki do Proximy. Ja dla disko mogiem fszystko a jak disko gra Lanegan to będzie co najmniej hardkor ;) tym bardziej, że nie tylko disko Mark gra, bo to zdolny gość i potrafi dobrze zamieszać jak to przystoi na dobry blusowy pogrzeb. Mark zaatakował nieco z zaskoczenia, na dodatek pokazał kilka nowych technik i jak na razie jest blisko nokautu, ale to dopiero druga runda i jeszcze dziesięć zostało więc zobaczymy jak to będzie wyglądało na koniec roku

Tymczasem stream nowego laneganowego longa jest np tu
a i płyta dostępna w dobrych sklepach muzycznych i nie tylko
czwartek, 5 stycznia 2012
Podsumowanie ZOll, czyli generalnie szacunek dla starszych!
Nie przepadam za specjalnym podniecaniem się listami, zestawieniami, statystykami i punktowaniem odnośnie dokonań muzycznych bo i ze względu na ciągły brak obiektywnego urządzenia mierzącego, takowe szeregowanie zawsze miało dla mnie pewien defekt koncepcyjny charakteryzujący się choćby tym, że w zależności od pory dnia, nastroju i nastawienia bardzo różnorakie kolejności owych list mogą wychodzić.
No ale na koniec roku warto (choćby dla późniejszych porównań) zrobić pewien rachunek tego co bardziej lub mniej kręciło w danym okresie.
To i w razie wszelkich wątpliwości muszę prewencyjnie zakomunikować, że poniższe zestawienia mają bardzo krótkotrwały okres ważności, bo pewnie jutro (lub każdego innego dowolnie wybranego dnia) jakbym się nad nimi pochylił wyszły by mi całkiem inne kolejności, a poza tym w wielu przypadkach na podstawie dotychczasowych doświadczeń, wiem że pewnie sporo fajnych rzeczy ujrzało światło dzienne w minionym roku, ino do mnie dotrą z pewnym (może nawet kilkuletnim dilejem) więc z natury rzeczy nie są uwzględnione.
Jednakowoż to co się zdecydowanie rzuca w oczy i uszy to fakt że dzisiejsi wygrani w poniższych kategoriach już od jakiegoś czasu są w wieku emerytalnym lub się do niego (w jednym wypadku) nieuchronnie i całkiem żwawo zbliżają.
No cóż, wiadomo przeca że każdy się starzeje i nikt kto żyw w młodości nie ostanie na amen ale może ja akurat w minionym roku postarzałem się nieco szybciej niż zwykle skoro takie mi wyszły wyniki...
Coby było jeszcze bardziej fajniej to będą 3 najważniejsze kategorie na jakie zwracam uwagę przy tego typu podsumowaniach czyli od najmniej ważnych: singiel (rozumiany dosyć dowolnie i niekoniecznie wydawniczo), long i sztuka na żywo.
Zatem pierwsze koty za płoty czyli zestawienie przebojów.
Niestety mimo upychania i dociskania na siłę dyszka nie chciała się rozrosnąć i nieco wartych uwagi numerów znalazło się poza zestawieniem, ale jako że już jutro może się to zmienić więc ino pokrótce zarzucę, że dziś wśród nich wylądowały choćby takie znane (i nie) szlagiery jak:
- Hugo Race - Dope Fiends (oficjalnie to jeszcze nie wyszło ale ponoć ma otwierać drugą płytę Fatalistów, której to można się spodziewać już w tym roku)
- Hedningarna + Kapela ze wsi Warszawa – Grajo gracyki, skaco koniki (też jeszcze nie wyszło, choć kooperacja dwóch zasłużonych folkowych składów z nad różnych brzegów Bałtyku w interpretacji znanego kurpsiowskiego szlagieru została zarejestrowana w studio już równo w połowie roku)
- Niwea - Miasto średnie (czyli jak można zagrać zimną falę w stylu bardziej lub mniej hip-hopowym i jak dla mnie zdecydowanie najlepszy numer na drugiej płycie składu od smarowania)
- Half Man Half Biscuit – Left Lyrics In The Practice Room (czyli najlpeszy 'wyspiarski zespół folkowy od czasów The Clash' w swym bodaj najbardziej jajcarskim tegorocznym dokonaniu)
- Trawnik - Bufetowa (a to znowu coś dla wszystkich fanatyków politycznej epidemii gronkowca w stolycy)
I teraz już można pojechać z oficjalną dziesiątką
10. Rizzle Kicks – Down With The Trumpets
Jakbym pokusił się o zestawienie wideo-klipów z zeszłego roku to byłby to jeden ze zdecydowanych faworytów o ile nie zwycięzca, a i w kategorii hip-hopu też by bankowo zgarnęli wygraną, niestety z powodu redukcji w/w muszą się zadowolić jedynie otwieraniem dyszki ogólnej
9. Contemporary Noise Sextet – Norman's Mother
Pierwsze symptomy że trafiłem do grupy docelowej konsumentów geriavitu ujawniły się już w 2010 gdy to niespodziewanie wzrosła moja tolerancja na dokonania dżezowe, a potem to już ten stan się tylko rozszerzał że obecnie właściwie to mam nawet pewne obawy czy aby nie za daleko to już zaszło...
8. John Porter - Piece of Paradise
Jakoś także dotychczas (poza pewnymi wyjątkami) niespecjalnie mnie kręciły żeńskie wokale więc po kilku płytach na których Porter kolaborował ze swą znaną skąd-inąd żoną, tym razem nagrał solowego longa i dzięki temu kawałkowi poczułem, że zdecydowanie chcę go posłuchać i jak się okazało warto było, bo całość nie dość, że zalatuje trochę Hugiem (ale skoro kolega Huga z zespołu produkował ostatnią płytę Portera z żoną to można to jakoś zrozumieć) to ma jeszcze sporo przebojowości i ciekawej wyrazistości jakiej w dokonaniach Johna z ostatnich lat mi brakowało a w tym kawałku ogniskują się jak dla mnie same pozytywy jego solowej twórczości
7. Metronomy – The Look
Wczesną wiosną na skutek awarii karty dźwiękowej i mojej genralnej niechęci i niewiedzy by cokolwiek dłubać przy komputerze przez jakiś czas (jak to bywało lata temu na-zad) zostałem dosyć wiernym słuchaczem radiowej trujki, a jako że teda był to jeden z częściej puszczanych numerów, to mimo tego, że stylistycznie należał do zupełnie innej bajki niż te, które specjalnie lubuję, swą minimalną instrumentalizacją popową wkręcił mnie bardzo mocno i totalnie nie chciał się odczepić przez pewien czas, a jak do tego dodać niezły i równie powściągliwy teledysk (który to jedynie mógłby z Rizzlekiksami konkurować) to w mej ocenie wygenerowało finalnie aż tak niespodziewanie wysoką pozycję
6. Mipasi – Modrzew
Jest dobrze, bo jest z nami modrzew! To bodaj mój ulubiony szlagwort mininego roku! poza tym to znakomite życiowo-filozoficzne cmentarne rege i taka zajebioza absolutnie mi-pasi, amen
reszty sami posłuchajta!
5. Ballady i Romanse – Oddechy
Ponoć to jest numer o kłótni kochanków z Warszawą w tle, a skoro kłótnie to muszą być podziały, a nic tak nie oddziela Bielan od Żoliborka jak Armii Krajowej tra(n)sssss, bum bum bum bum, bum bum bum bum
4. Tindersticks – Medicine
Pierwszy od wielu lat singiel, który pilotuje następne wydawnictwo płytowe jednej z najbardziej ulubionych kapel jaki mi się spodobał bez żadnego zbędnego gadania, nic dodać, choć wsród fanatyków pojawiło się niecne podejrzenie, że nieco przypomina odpowiednio zwolniony jeden ze szlagierów Roja Orbisona z jego najlepszej płyty, tak czy siak nie mogę się doczekać jakiegoś-tam deszczu jaki spadnie już w lutym
3. Tom Waits – Face to the Highway
Właściwie to zupełnie jak kolejny z multum kawałków wyliczankowych, ale jak Tom wylicza i odwraca się w taki sposób do autostrady to ja jednak wymiękam.
Czas wyleczyć nogę i w drogę!
2. Bill Callahan – One Fine Morning
Jest coś takiego jak nagła i niespodziewana magia radiowa, to znaczy słyszysz po raz pierwszy w życiu dany numer w radio i odpadasz na maxa.
Kiedyś to była przypadłość jaka zdarzała mi się częściej, dziś w dobie społeczeństwa internetowego pewnie występuje znacznie rzadziej, ale jednak nadal ma miejsce! U siebie zaobserwowałem ją po raz pierwszy od wieeeelu lat, gdy to w jednej z audycji pierw usłyszałem coś brzmiącego jakby Tindersticks coverowali jakiś nieznany numer Vana Morrisona z sesji do Astral Weeks a potem prowadzący oznajmił, że to nowy numer z płyty Billa Callahana, którego się wprawdzie wcześniej znało, ale miało doń podejście trochę jak do jeża, bo niby świetny baryton ale jednak za dużo w tym country było...
No, ale na chwilę obecną wygląda, że Bill to jedyny zawodnik który się załapał do każdej z dziesiątek więc jak na razie może wystarczy z tymi opisami
1. Seasick Steve – Underneath A Blue And Cloudless Sky
A czasami nie trzeba audycji radiowej by odpaść...
Ale nigdy, przenigdy bym się nie spodziewał, że gość co ma prawie siedem krzyżyków na karku potrafi składać takie miłosne songi i to na dodatek w tak minimalnej blusowo-bandżowej instrumantalizacji
Erni Hemingłej jednak miał rację, stary człowiek i może...
Waited so long just to find you
Feel like I've wasted half of my life
I might've wasted one head
But I won't waste the other out right
Won't be no bed of roses but there be a bed
Won't be no fancy wedding
But you'll get wed
Underneath a blue, cloudless sky
Take each other for better or for worse
I love you so much, it hurts
I'll be there when your hair turn gray
I'll be there when your hair turn gray
Won't be no bed of roses but there be a bed
Won't be no fancy wedding
But you'll get wed
Underneath a blue and cloudless sky
Take each other for better or for worse
I love you so much, it hurts
I'll be there when your hair turn gray
Take each other for better or for worse
I love you so much, it hurts
I'll be there when your hair turn gray
I'll be there when your hair turn gray
I'll be there when your hair turn gray
i jeśli chodzi o 2011 to wyjątkowo jest jeszcze miejsce zerowe...
to znaczy jak dla mnie największy tegoroczny szlagier, choć zdaje się wykonywany od jakiegoś czasu, w formie poetyckiej znany od kilku lat i w formie piosenkowej także zdaje się niekoniecznie z 2011 ino nadal oficjalnie niewydany więc trudno i go wyłuskać
Pytam dlaczego niepalący
przychodzą na imprezy dla palących
czemu chcą wiecznie dominować,
czemu chcą być
czemu są wiecznie obrażeni...
bo to jest bracie wojna
wojna palących z niepalącymi
odwieczna dychotomia
jak legia i Polonia
jak wisła i Cracovia
jak Staś i Nel
wojna!
mój mały przyjacielu papierosie
spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek
niszczymy się nawzajem
wzajem oddani sobie
wypalamy się
bo to jest bracie wojna
wojna palących z niepalącymi
odwieczna dychotomia
jak wisła i Cracovia
jak legia i Polonia
jak Staś i Nel
wojna
Pytam dlaczego niepalący
przychodzą na imprezy dla palących
czemu chcą wiecznie dominować,
czemu nie chcą zrozumieć
naszego żaru, naszego popiołu
bo to jest bracie wojna
wojna palących z niepalącymi
odwieczna dychotomia
jak legia i Polonia
jak wisła i Cracovia
jak Staś i Nel
wojna
wojna
wojna
wojna!
---------
single z głowy to czas na longi
Generalnie rok całkiem udany, zapewnie jak zwykle niedoszacowany bo i trudno odsłuchać wszystko w odpowiednim czasie, choć jeśli takie tuzy jak Twilight Singers, PJ Harvey, The Waterboys, dEUS czy Radiohead nie mieszczą się w dziesiątce to znaczy że albom zawyżył oczekiwania albo artyści zaniżyli loty w stosunku do dokonań z przeszłości czy oczekiwań. Z drugiej strony w okolicach drugiej dyszki znaleźli się także ci którzy spisalali znacznie lepiej niż by się można spodziewać ale jednak nie na tyle wysoko jak choćby Dżon Porter ze swoją świetną ostatnią płytą, Anka Calvi z niezłym debiutem, trzymający formę Kid Congo i Slim Cessna czy choćby druga płyta sióstr Wrońskich, która jednak w aranżacjach koncertowych wypada zdecydowanie lepiej niż w studio. Z rzeczy o których mam świadomość a jeszcze nie posłuchałem to choćby nowa Kaśka Busz (no ale ciągle nie ma śniegu), Edek Vedder no i jak cholera boję się po tylu latach ostrzenia zapoznać z nową Siekierą...
10. Half Man Half Biscuit – 90 Bisodol (Crimond)
Do minionego roku kojarzyłem ten skład głównie z udziałem na składance C-86 i fajną nazwą ale nadrobiłem zaległości w edukacji muzycznej i tak się miło złożyło, że wkrótce potem wyszła nówka sztuka. Może nie jest tak świetna (choćby jeśli chodzi o okładkę) jak Achtung Bono, ale w stosunku do poprzedniczki raczej widać zwyżkę no i kierownik ich wytwórni - Geoff, tak się zdziwił że ktoś z Polski zamawia ich płytę że aż dostałem zduplikowaną paczkę
9. Gadająca Tykwa
Noż wreszcie! bo ile można czekać?
oby tylko z Wielbłądami i Mipasi nie trwało to tak długo...
8. HTRK - Work (work, work)
Trochu się obawiałem jak to będzie gdyż nie dość że zabrakło nieodżałowanego producenta pierwszej płyty to jeszcze basista zdecydował że wysiada ino nie tylko z grania ale życia wogóle, przez co chyba zespół jeszcze bardziej z hate rock trio zmienił się w love electronic duo choć jak kto lubi się szendać nocą po mieście to ten materiał świetnie się nadaje
7. Adele - 21
Bodajże gdzieś od połowy podstawówki nie zdarzało mi się by najlepiej sprzedająca się płyta w skali światowej spotkała się aż z takim mym uznaniem, no ale ostatni numer przypomina początek debiutanckiego longa ulubionego wokalisty i przeca nie zawsze to co się sprzedaje hurtowo musi być kichą
6. Sacri Cuori - Douglas & Dawn
Ot takie północno toskańskie pejzaże zarejestrowane na średnio dzikim zachodzie Ameryki, choć i tak najbardziej mi się tam podoba kawałek o nizinach
5. Bill Callahan - Apocalypse
Jako że Bill cieszył się sporą estymą wśród innych fanów mojego ulubionego śpiewaka to już jakiś czas temu próbowałem zapoznać się z jego dokonaniami ale zawsze coś było nie tak, a to za dużo kantry, a to za mało czego innego a to znowu nie tak, no ale wreszcie swym apokaliptycznym longiem trafił w moje pasmo przenoszenia ino mam nadzieję że to nie zwiastuje także jakiejś mojej apokapilpsy...
4. R.U.T.A. - Gore - Pieśni buntu i niedoli XV - XX w.
Maciek Szajkowski z wsiowej warszawskiej kapeli wpadł na zajebisty pomysł by stworzyć etno-pankową hybrydę i zaprzęgnąć kilku weteranów krajowej sceny, którzy w akustycznych aranżach przedstawili interpretacje ludowych kawałków gdzie to społeczeństwo ma w głębokim poważaniu rządzących nimi panów. W kategorii płyta roku może nie zwyciężyli ale mimo wszystko to i tak najlepszy preznet pod choinkę dla Donalda T.
3. Contemporary Noise Sextet – Ghostwriter's Joke
jestem Lama, słucham dżezu od ponad roku, ale nie, nie zamierzam z tym walczyć a wręcz przeciwnie i to nie żaden żart
teraz czas na rzut monetą...
cholera, spadła gdzieś gdzie nie można jej znaleźć, to zaimprowizuję i niechaj będzie tak
2. Seasick Steve – You Can't Teach An Old Dog New Tricks
Gdyby nie to, że było założenie iż w zestawieniu najlepszych kawałków wykonawcy nie mogą się powtarzać to tytułowy kawałek z ostatniej płyty chorego Stefana byłby pewnie w pierwszej trójce a i trudno określić ile innych jeszcze w dziesiątce, po prostu cała płyta jest w pytkę
1. Tom Waits - Bad as Me
A w tym wypadku może nie ma aż tak oczywistych hiciorów jak u poprzednika ale poziom jeszcze równiejszy! To i zanim umrę jak Dżejms Dean chciałbym się tylko zestarzeć jak Tom Waits...
---------
I już ostatnia część wyliczanek za zeszły rok czyli to co tygrysy lubzią najbardziej. Coby był większy wybór to prócz koncertów na których byłem obecny ciałem jest jeszcze kilka takich gdzie wprawdzie mnie nie było ale maczałem paluchy w produkowaniu z nich rejestracji, t.zn. po szybkim przeszkoleniu nagrywali znajomi lub w jednym szkockim wypadku zrobiłem poszukiwania miejscowego tapera któremu zafundowałem bilet a on zrobił bardzo zacnego butlega z historycznego debiutu
W tej katagorii jedna dycha to zdecydowanie za mało więc będą dwie a i tak kilka występów, które wydawało że się zmieszczą wylądowały poza zestawieniem i najbliżej były te najbliższe bo żoliborskie (De Press nad kanałkiem na Kępie czy Komety w Forcie Sokolnickiego, wspominana niedawno Halinka Kunicka w nowym bielańskim ratuszu, czy łódzki koncert legendarnego Kida Congo któemu jednak towarzyszyli Khan i zastępująca Julee Cruise - Anita Lipnicka, przez co dobrany repertuar był zdecydowanie za mało kidowaty)
Oczywiście by nie dublować zbyt przesadnie jeślim był na więcej niż jednej sztuce danego artysty/zespołu to wybór padał na tę lepszą
20.Robert Plant & the Band of Joy + North Mississippi Allstars Duo - 2011.08.02, Torwar, Warszawa
Zdaje się kilku minut zabrakło bym sam się udał na Torwar ale skoro przed laty R. wkręcił mnie w zbieranie butlegów, które po jakimś czasie przerodziło się w ich produkcję to tym razem ja się odwdzięczyłem i dzięki nowemu, banalnemu w obsłudze sprzętowi po kilkuminutowych zajęciach praktycznych wyekwipowany kolega udał się poczynić swoje pierwsze żywiołowe rejestracje. Fajny blusowy saport i słabiej brzmiąca (torwarowe nagłośnienie nie dało rady) choć nieprzebrzmiała gwiazda w może niezbyt szczytowym repertuarze ale za to małpi kower Low bardzo udany
19. Anna Calvi + Pustki – 2011.10.17, Palladium, Warszawa
A w tym wypadku po jeszcze szybszym szkoleniu K. z małżeńskim wsparciem D. zajęli się stołecznym koncertem jednej z ciekawszych zeszłorocznych debiutantek, no choć nie wiem czy jak dla mnie fajniejszy nie był krótki acz treściwy występ Pustek które prócz kilku szlagierów zaprezentowały także zupełnie premierowy numer
18. Marek Dyjak - 2011.03.11, Och-Teatr, Warszawa
Tu sytuacja nieco odwrotna, to znaczy F. poprosił mnie o nagranie tej sztuki bo coś terminowo nie przypasowało. Polski Tom Waits, który swego czasu zdaje się łykał znacznie więcej niż legendarny wokalista The Pogues - Shane Mac Gowan a przy okazji najlepszy interpretator Mieciowego szlagieru o ostatniej niedzieli dał całkiem wstrząsający występ, no i wart zauważenia był także fakt, że to raptem jeden z dwóch koncertów jakie widziałem, gdzie w zamkniętym pomieszczeniu wielokrotnie złamano zapisy ustawy o niepaleniu
17. Hedningarna + Kapela ze wsi Warszawa – 2011.07.01, Rynek Nowego Miasta, Warszawa
Z okazji objęcia preziowania w UE zorganizowano w mieście sporo koncertów w dniu inauguracji. Ja się wybrałem na najwcześniejszy i na dodatek na otwartym powietrzu a pogoda była iscie sztormowa, lało tak że prawie potop ale skoro był to pierwszy występ w kraju najlepszego szwedzkiego zespołu to inaczej raczej być nie mogło
16. Woven Hand + Eklin - 2011.04.13, Paard van Troje, Den Haag
W 2010 złapałem dużą fazę na łowenhandowe dokonania Davida Eugena Edwardsa a że skurczybyk konsekwentnie omija nasz kraj ze swoimi występami to trzeba było potreinować na zachód, pech chciał tylko że trafilim na bodaj najsłabszą trasę Gieńka w historii, na dodatek niezbyt korzystnie nagłośnioną (przynajmniej w Hadze) co jednak nie możńa zrzucić jak w przypadku Torwaru na miejscowy sprzęt gdyż melanżowy miejscowy saport brzmiał krystalicznie i na tyle dobrze grał, że uratował całe to nieco karkołomne przedsięwzięcie
15. Wielbłądy – 2011.11.10, UrsynOFF, Warszawa
a o tym występie już było wcześniej...
14. HTRK + Standish/Carlyon – 2011.10.26, Captain's Rest, Glasgow
I znowu przypadek gdzie saport był przysłowiową wisienką na torcie, tym razem znacznie bardziej unikatową niż zwykle gdyż była to światowa premiera nowego składu 2/3 Devastations. W stosunku do ostatniej płyty Devsów jeszcze bardziej elektroniczna zupa, zupełnie jakby Conrad za dużo zasłuchał się ostatnich produkcji żony choć mimo niezbyt lubianej przeze mnie stylistyki stopień wkręcalności co najmniej tak dobry jak w przypadku Eklin i na dodatek gwiazda zabrzmiała znaaacznie lepiej niż na nieco wcześniejszym krakowskim występie w ramach Unsound Festival no i na koniec był nawet jeden kawałek z debiutanckiej płyty którego zabrakło w Mandze
13. Contemporary Noise Sextet - 2011.06.18, Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa (w ramach Don`t panic! Yass we`re From Poland)
Mój pierwszy koncert zespołu braci Kapsów w swym bardziej dżezowym wcieleniu niż za czasów czegoś na kształt Elvisa, w szacownych progach znanego muzeum, niestety był to także pierwszy koncert gdzie zawykonywałem testy nowego sprzętu i na skutek niezbyt szczęsliwie dobranych ustawień dosyć boli próba przypomnienia dźwięków jakie wóczas odegrano, widać skoro nieco wcześniej skończyła się moja zła karma w kwestii nagrań danego wykonawcy to ktoś musiał wskoczyć na zwolnione miejsce i pechowo był to współcześnie hałasujący sextet
12. Apolonia Nowak & Swoją Drogą Trio – 2011.08.28, Politechnika, Poznań
o tym też już było, jednak ze względu na niezbyt długi występ pozostało uczucie dużego braku i dlatego tak nisko
11. Help Maciek - 2011.10.15, Stodoła, Warszawa
Dosyć specyficzny koncert, który miał na celu zebranie funduszy na leczenie Maćka Miernika, jednej z podpór rzeszowskiej sceny nowofalowej lat '80. Specyfika polegała na tym, że świetne (choć krótkie sety) były przeplatane występami miejscami kompletnie niesłuchalnymi i co gorsza rozczarowały nawet absolutne legendy jak Variete czy Made in Poland (w najbardziej znanym kawałku wspierane wokalnie przez byłego wokalistę zespołu - Roberta Gawlińśkiego i to wówczas zauważalny był znacznie większy procent wilków niż oryginalnych zawodników w składzie). Jednak pierwszy (nie licząc poprzedzającej warszawską edycję akcji w Rzeszowie) od ponad dekady występ Aurory czy od 5 lat Ayi RL, czy nawet hiphopowe sety Eldo czy podopiecznych Igora Czerniawskiego ratowały sytuację. Absolutną gwiazdą spędu był jednak o dziwo Paweł Kukiz, który najpierw nie bardzo wogóle był w formie by występować (w składzie Piersi i Ayi) i odstawiał niezłe szopki, to jednak to co zrobił, powiedział i zaśpiewał (ha! jak zaśpiewał, szczególnie o swojej ulicy) było totalną miazgą!
10. Twilight Singers - 2011.04.10, Stodoła, Warszawa
Stare przysłowie mówi, że do trzech razy sztuka i chyba prawi właściwie gdyż dopiero przy trzeciej wizycie Grześka Dulliego w mieście sprawy potoczyły się jak należy i moja zła karma nagraniowa odeszła w przeszłość (choć pojawiło się przypuszczenie, że jednak powodem ów nieszczęść nie był Dulli tylko Lanegan który go wspierał przy dwóch pierwszych sztukach, a którego tym razem zabrakło, no nic to się pewnie sprawdzi już niedługo...)
Grześ dostosował swoje nawyki do nowej ustawy bo i rzucił palenie i jakoś tak znacznie mizerniej niż ostatnio wyglądał ale na szczęście nie odbiło się to na poziomie wykonawczym i na własne uszy można było się przekonać że prócz kowerowania Bitelsów daje radę również z Dżonem Kol-treinem, choć jak zwykle w zbytnio krótkiej wersji, a jakby tego było za mało to pojawił się też nawet krótki cytat z Majlsa (co to nieżyw) don't forget the alcohol uuuuu bejbe, a ja tylko mogę dorzucić don't forget to come back with Whigs, bo i w tym roku Afgany są zakontraktowane na kilku występach na kontynencie i mam nadzieję że nie trzeba będzie jechać za daleko bo strasznie dużo mocarnych reaktywacji kroi się w 2012 i jak na razie nic nie wskazuje by owe reaktywacje także pojawiły się u nas...
9. R.U.T.A. – 2011.07.22, Uroczysko Boryk, Gródek (w ramach festiwalu Басовішча)
hej kto żyw ten na basy, czyli o tym już było...
8. Świetliki – 2011.09.20, HRC, Warszawa
a i tutaj jak kogo interesuje więcej szczegółów to trzeba sobie zerknąć do archiwuma
7. Oczi Cziorne – 2011.11.17, CDQ, Warszawa
w ramach upraszczania sobie życia również mogę zaproponować to samo co powyżej ;)
6. Ballady i Romanse – 2011.10.27, Hydrozagadka, Warszawa
no a o tym miało być, ale jakoś nie było, co nie znaczy że może kiedyś tam nie będzie...
Ale tak skrótowo to tylko rzeknę że jak dla mnie jest to zespół pokroju kapeli z miejsca numer 10, a konkretnie mi chodzi o taki apsekt, że nagrania studyjne tego zespołu są zwykle tylko bladym odbiciem wersji koncertowych i mimo, że w porównaniu z Tłajlajtami czynnikiem stanowiącym nie jest zwiększenie udziału gitary (bo ta pojawiała się na koncercie jeno z rzadka, ino w formie akustycznej i na dodatek prawie niesłyszalnej) ale sprawna sekcja rytmiczna ze szczególnie pozytywnym udziałem lekko przesterowanego basu kolegi z innego zespołu jednej z sióstr czyli Radka Łukasiewicza dodała więcej żywiołu w łapaniu trudnych oddechów podczas próby przepłynięcia Wisły w Warszawie czy zbierania oziminowych plonów w czarnej ramce niż dziesięciu wujków i nawet osiem cioci!
5. Bill Callahan – 2011.11.12, Teatr Rozrywki, Chorzów
Jak nie ma w kraju koncertu Tinderów to trzeba się zadowolić czym popadnie, część pierwsza.
Mimo tego że Bill nie zagrał mojego ulubionego numeru, mimo tego że w składzie nie było basisty, mimo tego że pare innych problemów wystąpiło podczas naszej kolejnej wizyty na Śląsku to i tak sam koncert był epicki. A i mimo tego, że dźwięki były kreowane tylko przez okrojone trio to i tak było pięknie a podczas Too Many Birds czy Drover'a to nawet magicznie, to uciszanie publiki przed The real people went away, but I'll find a better word someday i przyczadzenie przed one thing about this wild, wild, wild old country, It takes a strong, strong, It breaks a strong, stroooong mind, and anything less, anything less, makes me feel like I'm wasting my time
4. Mipasi – 2011.12.01, praCoVnia art club, Warszawa
Było dobrze z modrzewiem, było dobrze w filharmonii, nawet było dobrze na trzy: z Putinem, tańczącym lwem, czy plazmatycznym kantry, także nie ma co narzekać i można zerknąć do archiwum po więcej szczegółów
3. The National - 2011.02.22, Studio, Kraków
Jak nie ma w kraju koncertu Tinderów to trzeba się zadowolić czym popadnie, część druga (i jak to bywa - ostatnia)
Czasami ma się objawienia, mi się objawiło że mózgowy i cytrynowy kawałek będą zagrane właśnie w Krakowie (bo akurat zespół raczył wówczas nieco kombinować z setlistami). Nie byłem pewny jeno objawienia co do gęsianego numeru a że wszystkich ich dotychczas jeszcze na żywo nie słyszałem to trzeba było podjąc wyzwanie. Do pełni szczęścia w Krakowie zabrakło tylko (albo i aż) gęsianego numeru ale jakby był to trzeba by rzec we won't be dissapointed a tak to sprawy w Krakowie jednak nieco rozczarowały, nie-co, ale tak to widać musi być...
2. Hugo Race and Fatalists - 2011.05.12, CDQ, Warszawa
Tutaj zawystąpił największy urodzaj w wyborze, bo pierwszy raz w życiu kopnąłem się w całą krajową trasę bogactwa naturalnego Australii. W Zielonej Górze najfajniejsze było miejsce koncertu (przykanjpiany ogórdek), w Poznaniu, jak to w Poznaniu pewnego rodzaju rozluźnienie, a na koniec trasy w betonowo-traumatycznym krakowskim Re, mimo najgorszego brzmienia najlepszy soundcheck i pokoncertowa biesiada z muzykami zakończona rozmowami z Hugiem na dosyć poważne tematy o kosmosie czy choćby o przyczynach i szczegółach największej straty w krainie kangurów z ostatnich lat, ale we were all fatalists that night, my friends...
A jeszcze dzień wcześniej tradycyjny koncert Huga w CDQu, mimo że tym razem w porównaniu z historycznymi występami widać było pewien deficyt po stronie publiki to jeśli chodzi o reakcje, te były dalekie od deficytowych i jako rzekł Hugo porównywalne z szałem jaki zobaczył w gorącej Brazylii
1. Sława Przybylska – 2011.12.15, Klub Reaktywacja, Działdowo
i wszystko jasne...
No ale na koniec roku warto (choćby dla późniejszych porównań) zrobić pewien rachunek tego co bardziej lub mniej kręciło w danym okresie.
To i w razie wszelkich wątpliwości muszę prewencyjnie zakomunikować, że poniższe zestawienia mają bardzo krótkotrwały okres ważności, bo pewnie jutro (lub każdego innego dowolnie wybranego dnia) jakbym się nad nimi pochylił wyszły by mi całkiem inne kolejności, a poza tym w wielu przypadkach na podstawie dotychczasowych doświadczeń, wiem że pewnie sporo fajnych rzeczy ujrzało światło dzienne w minionym roku, ino do mnie dotrą z pewnym (może nawet kilkuletnim dilejem) więc z natury rzeczy nie są uwzględnione.
Jednakowoż to co się zdecydowanie rzuca w oczy i uszy to fakt że dzisiejsi wygrani w poniższych kategoriach już od jakiegoś czasu są w wieku emerytalnym lub się do niego (w jednym wypadku) nieuchronnie i całkiem żwawo zbliżają.
No cóż, wiadomo przeca że każdy się starzeje i nikt kto żyw w młodości nie ostanie na amen ale może ja akurat w minionym roku postarzałem się nieco szybciej niż zwykle skoro takie mi wyszły wyniki...
Coby było jeszcze bardziej fajniej to będą 3 najważniejsze kategorie na jakie zwracam uwagę przy tego typu podsumowaniach czyli od najmniej ważnych: singiel (rozumiany dosyć dowolnie i niekoniecznie wydawniczo), long i sztuka na żywo.
Zatem pierwsze koty za płoty czyli zestawienie przebojów.
Niestety mimo upychania i dociskania na siłę dyszka nie chciała się rozrosnąć i nieco wartych uwagi numerów znalazło się poza zestawieniem, ale jako że już jutro może się to zmienić więc ino pokrótce zarzucę, że dziś wśród nich wylądowały choćby takie znane (i nie) szlagiery jak:
- Hugo Race - Dope Fiends (oficjalnie to jeszcze nie wyszło ale ponoć ma otwierać drugą płytę Fatalistów, której to można się spodziewać już w tym roku)
- Hedningarna + Kapela ze wsi Warszawa – Grajo gracyki, skaco koniki (też jeszcze nie wyszło, choć kooperacja dwóch zasłużonych folkowych składów z nad różnych brzegów Bałtyku w interpretacji znanego kurpsiowskiego szlagieru została zarejestrowana w studio już równo w połowie roku)
- Niwea - Miasto średnie (czyli jak można zagrać zimną falę w stylu bardziej lub mniej hip-hopowym i jak dla mnie zdecydowanie najlepszy numer na drugiej płycie składu od smarowania)
- Half Man Half Biscuit – Left Lyrics In The Practice Room (czyli najlpeszy 'wyspiarski zespół folkowy od czasów The Clash' w swym bodaj najbardziej jajcarskim tegorocznym dokonaniu)
- Trawnik - Bufetowa (a to znowu coś dla wszystkich fanatyków politycznej epidemii gronkowca w stolycy)
I teraz już można pojechać z oficjalną dziesiątką
10. Rizzle Kicks – Down With The Trumpets
Jakbym pokusił się o zestawienie wideo-klipów z zeszłego roku to byłby to jeden ze zdecydowanych faworytów o ile nie zwycięzca, a i w kategorii hip-hopu też by bankowo zgarnęli wygraną, niestety z powodu redukcji w/w muszą się zadowolić jedynie otwieraniem dyszki ogólnej
9. Contemporary Noise Sextet – Norman's Mother
Pierwsze symptomy że trafiłem do grupy docelowej konsumentów geriavitu ujawniły się już w 2010 gdy to niespodziewanie wzrosła moja tolerancja na dokonania dżezowe, a potem to już ten stan się tylko rozszerzał że obecnie właściwie to mam nawet pewne obawy czy aby nie za daleko to już zaszło...
8. John Porter - Piece of Paradise
Jakoś także dotychczas (poza pewnymi wyjątkami) niespecjalnie mnie kręciły żeńskie wokale więc po kilku płytach na których Porter kolaborował ze swą znaną skąd-inąd żoną, tym razem nagrał solowego longa i dzięki temu kawałkowi poczułem, że zdecydowanie chcę go posłuchać i jak się okazało warto było, bo całość nie dość, że zalatuje trochę Hugiem (ale skoro kolega Huga z zespołu produkował ostatnią płytę Portera z żoną to można to jakoś zrozumieć) to ma jeszcze sporo przebojowości i ciekawej wyrazistości jakiej w dokonaniach Johna z ostatnich lat mi brakowało a w tym kawałku ogniskują się jak dla mnie same pozytywy jego solowej twórczości
7. Metronomy – The Look
Wczesną wiosną na skutek awarii karty dźwiękowej i mojej genralnej niechęci i niewiedzy by cokolwiek dłubać przy komputerze przez jakiś czas (jak to bywało lata temu na-zad) zostałem dosyć wiernym słuchaczem radiowej trujki, a jako że teda był to jeden z częściej puszczanych numerów, to mimo tego, że stylistycznie należał do zupełnie innej bajki niż te, które specjalnie lubuję, swą minimalną instrumentalizacją popową wkręcił mnie bardzo mocno i totalnie nie chciał się odczepić przez pewien czas, a jak do tego dodać niezły i równie powściągliwy teledysk (który to jedynie mógłby z Rizzlekiksami konkurować) to w mej ocenie wygenerowało finalnie aż tak niespodziewanie wysoką pozycję
6. Mipasi – Modrzew
Jest dobrze, bo jest z nami modrzew! To bodaj mój ulubiony szlagwort mininego roku! poza tym to znakomite życiowo-filozoficzne cmentarne rege i taka zajebioza absolutnie mi-pasi, amen
reszty sami posłuchajta!
5. Ballady i Romanse – Oddechy
Ponoć to jest numer o kłótni kochanków z Warszawą w tle, a skoro kłótnie to muszą być podziały, a nic tak nie oddziela Bielan od Żoliborka jak Armii Krajowej tra(n)sssss, bum bum bum bum, bum bum bum bum
4. Tindersticks – Medicine
Pierwszy od wielu lat singiel, który pilotuje następne wydawnictwo płytowe jednej z najbardziej ulubionych kapel jaki mi się spodobał bez żadnego zbędnego gadania, nic dodać, choć wsród fanatyków pojawiło się niecne podejrzenie, że nieco przypomina odpowiednio zwolniony jeden ze szlagierów Roja Orbisona z jego najlepszej płyty, tak czy siak nie mogę się doczekać jakiegoś-tam deszczu jaki spadnie już w lutym
3. Tom Waits – Face to the Highway
Właściwie to zupełnie jak kolejny z multum kawałków wyliczankowych, ale jak Tom wylicza i odwraca się w taki sposób do autostrady to ja jednak wymiękam.
Czas wyleczyć nogę i w drogę!
2. Bill Callahan – One Fine Morning
Jest coś takiego jak nagła i niespodziewana magia radiowa, to znaczy słyszysz po raz pierwszy w życiu dany numer w radio i odpadasz na maxa.
Kiedyś to była przypadłość jaka zdarzała mi się częściej, dziś w dobie społeczeństwa internetowego pewnie występuje znacznie rzadziej, ale jednak nadal ma miejsce! U siebie zaobserwowałem ją po raz pierwszy od wieeeelu lat, gdy to w jednej z audycji pierw usłyszałem coś brzmiącego jakby Tindersticks coverowali jakiś nieznany numer Vana Morrisona z sesji do Astral Weeks a potem prowadzący oznajmił, że to nowy numer z płyty Billa Callahana, którego się wprawdzie wcześniej znało, ale miało doń podejście trochę jak do jeża, bo niby świetny baryton ale jednak za dużo w tym country było...
No, ale na chwilę obecną wygląda, że Bill to jedyny zawodnik który się załapał do każdej z dziesiątek więc jak na razie może wystarczy z tymi opisami
1. Seasick Steve – Underneath A Blue And Cloudless Sky
A czasami nie trzeba audycji radiowej by odpaść...
Ale nigdy, przenigdy bym się nie spodziewał, że gość co ma prawie siedem krzyżyków na karku potrafi składać takie miłosne songi i to na dodatek w tak minimalnej blusowo-bandżowej instrumantalizacji
Erni Hemingłej jednak miał rację, stary człowiek i może...
Waited so long just to find you
Feel like I've wasted half of my life
I might've wasted one head
But I won't waste the other out right
Won't be no bed of roses but there be a bed
Won't be no fancy wedding
But you'll get wed
Underneath a blue, cloudless sky
Take each other for better or for worse
I love you so much, it hurts
I'll be there when your hair turn gray
I'll be there when your hair turn gray
Won't be no bed of roses but there be a bed
Won't be no fancy wedding
But you'll get wed
Underneath a blue and cloudless sky
Take each other for better or for worse
I love you so much, it hurts
I'll be there when your hair turn gray
Take each other for better or for worse
I love you so much, it hurts
I'll be there when your hair turn gray
I'll be there when your hair turn gray
I'll be there when your hair turn gray
i jeśli chodzi o 2011 to wyjątkowo jest jeszcze miejsce zerowe...
to znaczy jak dla mnie największy tegoroczny szlagier, choć zdaje się wykonywany od jakiegoś czasu, w formie poetyckiej znany od kilku lat i w formie piosenkowej także zdaje się niekoniecznie z 2011 ino nadal oficjalnie niewydany więc trudno i go wyłuskać
Pytam dlaczego niepalący
przychodzą na imprezy dla palących
czemu chcą wiecznie dominować,
czemu chcą być
czemu są wiecznie obrażeni...
bo to jest bracie wojna
wojna palących z niepalącymi
odwieczna dychotomia
jak legia i Polonia
jak wisła i Cracovia
jak Staś i Nel
wojna!
mój mały przyjacielu papierosie
spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek
niszczymy się nawzajem
wzajem oddani sobie
wypalamy się
bo to jest bracie wojna
wojna palących z niepalącymi
odwieczna dychotomia
jak wisła i Cracovia
jak legia i Polonia
jak Staś i Nel
wojna
Pytam dlaczego niepalący
przychodzą na imprezy dla palących
czemu chcą wiecznie dominować,
czemu nie chcą zrozumieć
naszego żaru, naszego popiołu
bo to jest bracie wojna
wojna palących z niepalącymi
odwieczna dychotomia
jak legia i Polonia
jak wisła i Cracovia
jak Staś i Nel
wojna
wojna
wojna
wojna!
---------
single z głowy to czas na longi
Generalnie rok całkiem udany, zapewnie jak zwykle niedoszacowany bo i trudno odsłuchać wszystko w odpowiednim czasie, choć jeśli takie tuzy jak Twilight Singers, PJ Harvey, The Waterboys, dEUS czy Radiohead nie mieszczą się w dziesiątce to znaczy że albom zawyżył oczekiwania albo artyści zaniżyli loty w stosunku do dokonań z przeszłości czy oczekiwań. Z drugiej strony w okolicach drugiej dyszki znaleźli się także ci którzy spisalali znacznie lepiej niż by się można spodziewać ale jednak nie na tyle wysoko jak choćby Dżon Porter ze swoją świetną ostatnią płytą, Anka Calvi z niezłym debiutem, trzymający formę Kid Congo i Slim Cessna czy choćby druga płyta sióstr Wrońskich, która jednak w aranżacjach koncertowych wypada zdecydowanie lepiej niż w studio. Z rzeczy o których mam świadomość a jeszcze nie posłuchałem to choćby nowa Kaśka Busz (no ale ciągle nie ma śniegu), Edek Vedder no i jak cholera boję się po tylu latach ostrzenia zapoznać z nową Siekierą...
10. Half Man Half Biscuit – 90 Bisodol (Crimond)
Do minionego roku kojarzyłem ten skład głównie z udziałem na składance C-86 i fajną nazwą ale nadrobiłem zaległości w edukacji muzycznej i tak się miło złożyło, że wkrótce potem wyszła nówka sztuka. Może nie jest tak świetna (choćby jeśli chodzi o okładkę) jak Achtung Bono, ale w stosunku do poprzedniczki raczej widać zwyżkę no i kierownik ich wytwórni - Geoff, tak się zdziwił że ktoś z Polski zamawia ich płytę że aż dostałem zduplikowaną paczkę
9. Gadająca Tykwa
Noż wreszcie! bo ile można czekać?
oby tylko z Wielbłądami i Mipasi nie trwało to tak długo...
8. HTRK - Work (work, work)
Trochu się obawiałem jak to będzie gdyż nie dość że zabrakło nieodżałowanego producenta pierwszej płyty to jeszcze basista zdecydował że wysiada ino nie tylko z grania ale życia wogóle, przez co chyba zespół jeszcze bardziej z hate rock trio zmienił się w love electronic duo choć jak kto lubi się szendać nocą po mieście to ten materiał świetnie się nadaje
7. Adele - 21
Bodajże gdzieś od połowy podstawówki nie zdarzało mi się by najlepiej sprzedająca się płyta w skali światowej spotkała się aż z takim mym uznaniem, no ale ostatni numer przypomina początek debiutanckiego longa ulubionego wokalisty i przeca nie zawsze to co się sprzedaje hurtowo musi być kichą
6. Sacri Cuori - Douglas & Dawn
Ot takie północno toskańskie pejzaże zarejestrowane na średnio dzikim zachodzie Ameryki, choć i tak najbardziej mi się tam podoba kawałek o nizinach
5. Bill Callahan - Apocalypse
Jako że Bill cieszył się sporą estymą wśród innych fanów mojego ulubionego śpiewaka to już jakiś czas temu próbowałem zapoznać się z jego dokonaniami ale zawsze coś było nie tak, a to za dużo kantry, a to za mało czego innego a to znowu nie tak, no ale wreszcie swym apokaliptycznym longiem trafił w moje pasmo przenoszenia ino mam nadzieję że to nie zwiastuje także jakiejś mojej apokapilpsy...
4. R.U.T.A. - Gore - Pieśni buntu i niedoli XV - XX w.
Maciek Szajkowski z wsiowej warszawskiej kapeli wpadł na zajebisty pomysł by stworzyć etno-pankową hybrydę i zaprzęgnąć kilku weteranów krajowej sceny, którzy w akustycznych aranżach przedstawili interpretacje ludowych kawałków gdzie to społeczeństwo ma w głębokim poważaniu rządzących nimi panów. W kategorii płyta roku może nie zwyciężyli ale mimo wszystko to i tak najlepszy preznet pod choinkę dla Donalda T.
3. Contemporary Noise Sextet – Ghostwriter's Joke
jestem Lama, słucham dżezu od ponad roku, ale nie, nie zamierzam z tym walczyć a wręcz przeciwnie i to nie żaden żart
teraz czas na rzut monetą...
cholera, spadła gdzieś gdzie nie można jej znaleźć, to zaimprowizuję i niechaj będzie tak
2. Seasick Steve – You Can't Teach An Old Dog New Tricks
Gdyby nie to, że było założenie iż w zestawieniu najlepszych kawałków wykonawcy nie mogą się powtarzać to tytułowy kawałek z ostatniej płyty chorego Stefana byłby pewnie w pierwszej trójce a i trudno określić ile innych jeszcze w dziesiątce, po prostu cała płyta jest w pytkę
1. Tom Waits - Bad as Me
A w tym wypadku może nie ma aż tak oczywistych hiciorów jak u poprzednika ale poziom jeszcze równiejszy! To i zanim umrę jak Dżejms Dean chciałbym się tylko zestarzeć jak Tom Waits...
---------
I już ostatnia część wyliczanek za zeszły rok czyli to co tygrysy lubzią najbardziej. Coby był większy wybór to prócz koncertów na których byłem obecny ciałem jest jeszcze kilka takich gdzie wprawdzie mnie nie było ale maczałem paluchy w produkowaniu z nich rejestracji, t.zn. po szybkim przeszkoleniu nagrywali znajomi lub w jednym szkockim wypadku zrobiłem poszukiwania miejscowego tapera któremu zafundowałem bilet a on zrobił bardzo zacnego butlega z historycznego debiutu
W tej katagorii jedna dycha to zdecydowanie za mało więc będą dwie a i tak kilka występów, które wydawało że się zmieszczą wylądowały poza zestawieniem i najbliżej były te najbliższe bo żoliborskie (De Press nad kanałkiem na Kępie czy Komety w Forcie Sokolnickiego, wspominana niedawno Halinka Kunicka w nowym bielańskim ratuszu, czy łódzki koncert legendarnego Kida Congo któemu jednak towarzyszyli Khan i zastępująca Julee Cruise - Anita Lipnicka, przez co dobrany repertuar był zdecydowanie za mało kidowaty)
Oczywiście by nie dublować zbyt przesadnie jeślim był na więcej niż jednej sztuce danego artysty/zespołu to wybór padał na tę lepszą
20.Robert Plant & the Band of Joy + North Mississippi Allstars Duo - 2011.08.02, Torwar, Warszawa
Zdaje się kilku minut zabrakło bym sam się udał na Torwar ale skoro przed laty R. wkręcił mnie w zbieranie butlegów, które po jakimś czasie przerodziło się w ich produkcję to tym razem ja się odwdzięczyłem i dzięki nowemu, banalnemu w obsłudze sprzętowi po kilkuminutowych zajęciach praktycznych wyekwipowany kolega udał się poczynić swoje pierwsze żywiołowe rejestracje. Fajny blusowy saport i słabiej brzmiąca (torwarowe nagłośnienie nie dało rady) choć nieprzebrzmiała gwiazda w może niezbyt szczytowym repertuarze ale za to małpi kower Low bardzo udany
19. Anna Calvi + Pustki – 2011.10.17, Palladium, Warszawa
A w tym wypadku po jeszcze szybszym szkoleniu K. z małżeńskim wsparciem D. zajęli się stołecznym koncertem jednej z ciekawszych zeszłorocznych debiutantek, no choć nie wiem czy jak dla mnie fajniejszy nie był krótki acz treściwy występ Pustek które prócz kilku szlagierów zaprezentowały także zupełnie premierowy numer
18. Marek Dyjak - 2011.03.11, Och-Teatr, Warszawa
Tu sytuacja nieco odwrotna, to znaczy F. poprosił mnie o nagranie tej sztuki bo coś terminowo nie przypasowało. Polski Tom Waits, który swego czasu zdaje się łykał znacznie więcej niż legendarny wokalista The Pogues - Shane Mac Gowan a przy okazji najlepszy interpretator Mieciowego szlagieru o ostatniej niedzieli dał całkiem wstrząsający występ, no i wart zauważenia był także fakt, że to raptem jeden z dwóch koncertów jakie widziałem, gdzie w zamkniętym pomieszczeniu wielokrotnie złamano zapisy ustawy o niepaleniu
17. Hedningarna + Kapela ze wsi Warszawa – 2011.07.01, Rynek Nowego Miasta, Warszawa
Z okazji objęcia preziowania w UE zorganizowano w mieście sporo koncertów w dniu inauguracji. Ja się wybrałem na najwcześniejszy i na dodatek na otwartym powietrzu a pogoda była iscie sztormowa, lało tak że prawie potop ale skoro był to pierwszy występ w kraju najlepszego szwedzkiego zespołu to inaczej raczej być nie mogło
16. Woven Hand + Eklin - 2011.04.13, Paard van Troje, Den Haag
W 2010 złapałem dużą fazę na łowenhandowe dokonania Davida Eugena Edwardsa a że skurczybyk konsekwentnie omija nasz kraj ze swoimi występami to trzeba było potreinować na zachód, pech chciał tylko że trafilim na bodaj najsłabszą trasę Gieńka w historii, na dodatek niezbyt korzystnie nagłośnioną (przynajmniej w Hadze) co jednak nie możńa zrzucić jak w przypadku Torwaru na miejscowy sprzęt gdyż melanżowy miejscowy saport brzmiał krystalicznie i na tyle dobrze grał, że uratował całe to nieco karkołomne przedsięwzięcie
15. Wielbłądy – 2011.11.10, UrsynOFF, Warszawa
a o tym występie już było wcześniej...
14. HTRK + Standish/Carlyon – 2011.10.26, Captain's Rest, Glasgow
I znowu przypadek gdzie saport był przysłowiową wisienką na torcie, tym razem znacznie bardziej unikatową niż zwykle gdyż była to światowa premiera nowego składu 2/3 Devastations. W stosunku do ostatniej płyty Devsów jeszcze bardziej elektroniczna zupa, zupełnie jakby Conrad za dużo zasłuchał się ostatnich produkcji żony choć mimo niezbyt lubianej przeze mnie stylistyki stopień wkręcalności co najmniej tak dobry jak w przypadku Eklin i na dodatek gwiazda zabrzmiała znaaacznie lepiej niż na nieco wcześniejszym krakowskim występie w ramach Unsound Festival no i na koniec był nawet jeden kawałek z debiutanckiej płyty którego zabrakło w Mandze
13. Contemporary Noise Sextet - 2011.06.18, Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa (w ramach Don`t panic! Yass we`re From Poland)
Mój pierwszy koncert zespołu braci Kapsów w swym bardziej dżezowym wcieleniu niż za czasów czegoś na kształt Elvisa, w szacownych progach znanego muzeum, niestety był to także pierwszy koncert gdzie zawykonywałem testy nowego sprzętu i na skutek niezbyt szczęsliwie dobranych ustawień dosyć boli próba przypomnienia dźwięków jakie wóczas odegrano, widać skoro nieco wcześniej skończyła się moja zła karma w kwestii nagrań danego wykonawcy to ktoś musiał wskoczyć na zwolnione miejsce i pechowo był to współcześnie hałasujący sextet
12. Apolonia Nowak & Swoją Drogą Trio – 2011.08.28, Politechnika, Poznań
o tym też już było, jednak ze względu na niezbyt długi występ pozostało uczucie dużego braku i dlatego tak nisko
11. Help Maciek - 2011.10.15, Stodoła, Warszawa
Dosyć specyficzny koncert, który miał na celu zebranie funduszy na leczenie Maćka Miernika, jednej z podpór rzeszowskiej sceny nowofalowej lat '80. Specyfika polegała na tym, że świetne (choć krótkie sety) były przeplatane występami miejscami kompletnie niesłuchalnymi i co gorsza rozczarowały nawet absolutne legendy jak Variete czy Made in Poland (w najbardziej znanym kawałku wspierane wokalnie przez byłego wokalistę zespołu - Roberta Gawlińśkiego i to wówczas zauważalny był znacznie większy procent wilków niż oryginalnych zawodników w składzie). Jednak pierwszy (nie licząc poprzedzającej warszawską edycję akcji w Rzeszowie) od ponad dekady występ Aurory czy od 5 lat Ayi RL, czy nawet hiphopowe sety Eldo czy podopiecznych Igora Czerniawskiego ratowały sytuację. Absolutną gwiazdą spędu był jednak o dziwo Paweł Kukiz, który najpierw nie bardzo wogóle był w formie by występować (w składzie Piersi i Ayi) i odstawiał niezłe szopki, to jednak to co zrobił, powiedział i zaśpiewał (ha! jak zaśpiewał, szczególnie o swojej ulicy) było totalną miazgą!
10. Twilight Singers - 2011.04.10, Stodoła, Warszawa
Stare przysłowie mówi, że do trzech razy sztuka i chyba prawi właściwie gdyż dopiero przy trzeciej wizycie Grześka Dulliego w mieście sprawy potoczyły się jak należy i moja zła karma nagraniowa odeszła w przeszłość (choć pojawiło się przypuszczenie, że jednak powodem ów nieszczęść nie był Dulli tylko Lanegan który go wspierał przy dwóch pierwszych sztukach, a którego tym razem zabrakło, no nic to się pewnie sprawdzi już niedługo...)
Grześ dostosował swoje nawyki do nowej ustawy bo i rzucił palenie i jakoś tak znacznie mizerniej niż ostatnio wyglądał ale na szczęście nie odbiło się to na poziomie wykonawczym i na własne uszy można było się przekonać że prócz kowerowania Bitelsów daje radę również z Dżonem Kol-treinem, choć jak zwykle w zbytnio krótkiej wersji, a jakby tego było za mało to pojawił się też nawet krótki cytat z Majlsa (co to nieżyw) don't forget the alcohol uuuuu bejbe, a ja tylko mogę dorzucić don't forget to come back with Whigs, bo i w tym roku Afgany są zakontraktowane na kilku występach na kontynencie i mam nadzieję że nie trzeba będzie jechać za daleko bo strasznie dużo mocarnych reaktywacji kroi się w 2012 i jak na razie nic nie wskazuje by owe reaktywacje także pojawiły się u nas...
9. R.U.T.A. – 2011.07.22, Uroczysko Boryk, Gródek (w ramach festiwalu Басовішча)
hej kto żyw ten na basy, czyli o tym już było...
8. Świetliki – 2011.09.20, HRC, Warszawa
a i tutaj jak kogo interesuje więcej szczegółów to trzeba sobie zerknąć do archiwuma
7. Oczi Cziorne – 2011.11.17, CDQ, Warszawa
w ramach upraszczania sobie życia również mogę zaproponować to samo co powyżej ;)
6. Ballady i Romanse – 2011.10.27, Hydrozagadka, Warszawa
no a o tym miało być, ale jakoś nie było, co nie znaczy że może kiedyś tam nie będzie...
Ale tak skrótowo to tylko rzeknę że jak dla mnie jest to zespół pokroju kapeli z miejsca numer 10, a konkretnie mi chodzi o taki apsekt, że nagrania studyjne tego zespołu są zwykle tylko bladym odbiciem wersji koncertowych i mimo, że w porównaniu z Tłajlajtami czynnikiem stanowiącym nie jest zwiększenie udziału gitary (bo ta pojawiała się na koncercie jeno z rzadka, ino w formie akustycznej i na dodatek prawie niesłyszalnej) ale sprawna sekcja rytmiczna ze szczególnie pozytywnym udziałem lekko przesterowanego basu kolegi z innego zespołu jednej z sióstr czyli Radka Łukasiewicza dodała więcej żywiołu w łapaniu trudnych oddechów podczas próby przepłynięcia Wisły w Warszawie czy zbierania oziminowych plonów w czarnej ramce niż dziesięciu wujków i nawet osiem cioci!
5. Bill Callahan – 2011.11.12, Teatr Rozrywki, Chorzów
Jak nie ma w kraju koncertu Tinderów to trzeba się zadowolić czym popadnie, część pierwsza.
Mimo tego że Bill nie zagrał mojego ulubionego numeru, mimo tego że w składzie nie było basisty, mimo tego że pare innych problemów wystąpiło podczas naszej kolejnej wizyty na Śląsku to i tak sam koncert był epicki. A i mimo tego, że dźwięki były kreowane tylko przez okrojone trio to i tak było pięknie a podczas Too Many Birds czy Drover'a to nawet magicznie, to uciszanie publiki przed The real people went away, but I'll find a better word someday i przyczadzenie przed one thing about this wild, wild, wild old country, It takes a strong, strong, It breaks a strong, stroooong mind, and anything less, anything less, makes me feel like I'm wasting my time
4. Mipasi – 2011.12.01, praCoVnia art club, Warszawa
Było dobrze z modrzewiem, było dobrze w filharmonii, nawet było dobrze na trzy: z Putinem, tańczącym lwem, czy plazmatycznym kantry, także nie ma co narzekać i można zerknąć do archiwum po więcej szczegółów
3. The National - 2011.02.22, Studio, Kraków
Jak nie ma w kraju koncertu Tinderów to trzeba się zadowolić czym popadnie, część druga (i jak to bywa - ostatnia)
Czasami ma się objawienia, mi się objawiło że mózgowy i cytrynowy kawałek będą zagrane właśnie w Krakowie (bo akurat zespół raczył wówczas nieco kombinować z setlistami). Nie byłem pewny jeno objawienia co do gęsianego numeru a że wszystkich ich dotychczas jeszcze na żywo nie słyszałem to trzeba było podjąc wyzwanie. Do pełni szczęścia w Krakowie zabrakło tylko (albo i aż) gęsianego numeru ale jakby był to trzeba by rzec we won't be dissapointed a tak to sprawy w Krakowie jednak nieco rozczarowały, nie-co, ale tak to widać musi być...
2. Hugo Race and Fatalists - 2011.05.12, CDQ, Warszawa
Tutaj zawystąpił największy urodzaj w wyborze, bo pierwszy raz w życiu kopnąłem się w całą krajową trasę bogactwa naturalnego Australii. W Zielonej Górze najfajniejsze było miejsce koncertu (przykanjpiany ogórdek), w Poznaniu, jak to w Poznaniu pewnego rodzaju rozluźnienie, a na koniec trasy w betonowo-traumatycznym krakowskim Re, mimo najgorszego brzmienia najlepszy soundcheck i pokoncertowa biesiada z muzykami zakończona rozmowami z Hugiem na dosyć poważne tematy o kosmosie czy choćby o przyczynach i szczegółach największej straty w krainie kangurów z ostatnich lat, ale we were all fatalists that night, my friends...
A jeszcze dzień wcześniej tradycyjny koncert Huga w CDQu, mimo że tym razem w porównaniu z historycznymi występami widać było pewien deficyt po stronie publiki to jeśli chodzi o reakcje, te były dalekie od deficytowych i jako rzekł Hugo porównywalne z szałem jaki zobaczył w gorącej Brazylii
1. Sława Przybylska – 2011.12.15, Klub Reaktywacja, Działdowo
i wszystko jasne...
Subskrybuj:
Posty (Atom)