wtorek, 29 maja 2012

Koniec pewnej gustaffnej epoki


Tarwater - Re, Kraków (26 V 2012)


W zeszły wekend jedna z najbardziej zasłużonych krajowych niezależnych wytwóni - Gustaff Records zakończyła działalność w kwestii organizacji koncertów. Wprawdzie jak prawi stare indiańskie przysłowie: nigdy nie mów nigdy, to i można mieć nadzieję, że wujek Gustaff jeszcze coś zorganizuje ale jak już to ponoć raczej bardziej ewenementalne rzeczy w bliżej (bądź nawet dalej) nieokreślonej przyszłości.

Na ostatniej trasie na kilku koncertach (w Zielonej Górze, Warszawie, Łodzi, Szczecinie i na końcu w Krakowie) zaprezentował się berliński duet Tarwater. Mocno elektroniczny post rock z różnymi dodatkowymi elementami to może nie jest coś za co bym się dał pokroić, ale akurat jeśli chodzi o ten skład to z dekadę temu koleżanka z ówczesnej pracy przegrała mi ich kilka płyt i miejscami nie powiem całkiem mi się podobały, to skoro akurat byłem tego dnia w Krakowie szkoda by było nie pojawić się na finale finalnej gustaffnej trasy.

Mimo pewnych obaw jak to będzie, koncert potoczył się wartko, publika reagowała żywo a i muzycy wyglądali na zadowolonych z przyjęcia i pod koniec występu wokalista nawet puścił w ruch na widownię wyciągniętą z marynary ćwiartkę gorzały







skład:
Ronald Lippok - wokal, klawisze, samplery, sekwencery i inne bajery
Bernd Jestram - bass i bajery jak wyżej

program:
Radio War
Inside the Ships
Get On
Sato Sato
Photographed
Do the Oz
Ford
Babylonian Tower
All of the ants left Paris
?
Tesla
Seven ways to fake a perfect skin
When Love Was the Law in Los Angeles
The Watersample (+ podziękowania dla Janusza z Gustaff Records)
World of Things to Touch
---
Palace at 5 A.M.
Metal Flakes


środa, 16 maja 2012

Tindery znowu w mieście!


Tindersticks (+ Thomas Belhom) - Palladium, Warszawa (9 V 2012)


W niedzielę kończącą długi majowy wekend jakem wracał z tygmontowego koncertu Trawnika na kompletnie wyludnionej Świętokrzyskiej (to ze względu na budowę metra + zamknięcie Marszałkowskiej przed Euro, normalnie takie rzeczy o tej porze się nie zdarzają) na jednym ze słupów wyhaczyłem niespecjalnie doklejony plakat który to był drugim artefaktem w mieście reklamującym koncert jakim obaczył. Tym razem ze względu na niezbyt fachowe przymocowanie do słupa i już wspomniane wyludnienie w centrum miasta prewencyjnie go zabezpieczyłem coby przypadkiem się nie odkleił i np wleciał do wykopu












ino jak prawi starodawna mądrość iż do czech-razy-sztuka to powinien się pojawić jeszcze jeden to i tym razem szczęśliwie okazała się nim być oryginalna setlista czyli rozpiska tego co dana kapela w czasie sztuki planuje sobie zagrać















ta zdobycz akurat ujawniła niechybny fakt iż w stosunku do wstępnych założeń repertuar zaprezentowany w Palladium uległ lekkim zmianom i (niestety) cięciom, no cóż życie...

Zanim jednak ów program miał być prezentowany na scenie pojawił się Thomas Belhom, który prócz swych solowych dokonań znany jest choćby z tego iż bębnił na pierwszej (i najlepszej) poreaktywacyjnej płycie tinderów - The Hungry Saw, później jednak ze zdrowotnych powodów nie był w stanie dalej grać w zespole i został zastąpiony przez równie zawadiackiego a dodatkowo czarnoskórego perkusistę - Earl'a

Set Thomasa rozpoczął się przy totalnie minimalnym obłożeniu na widowni ale z czasem na szczęście publika poczęła ściągać z holu. Przedsionek obecnej sali koncertowej w Palladium (niegdyś kina) to znane mi skądinąd muzycznie miejsce gdy to w pewnym momnencie lat '90 z sąsiedzkich Hybryd przeniosła się tam wtorkowa giełda płytowa.

Przed głównym koncertem wieczoru na szczęście zapełniło się już nieco bardziej, choć ceny biletów jak i koncert Lemonheads, który tego dnia miał miejsce na Pradze zapewnie znacznie przerzedziły publikę, choć i tak po jakimś czasie wyraźnie można było odczuć problemy z klimatyzacją, to i może dlatego zespół o jeden numer przyciął swój występ, bo publika sprawowała się conajmniej przyzwoicie a miejscami wręcz znakomicie (choć tę pauzę w Chocolate to miałem jednak nadzieję, że w Warszawie przetrzymają bez hałasów)

Ale już na sam tinderowy występ (jak na AD 2012) nie sposób narzekać, były akurat te kawałki, które obecnie grają wymiennie i lubię najbardziej (no planowane If She's Torn też by się zdało) czyli Czerry Blosoms, I know that loving i Fabryczne dziołchy a nie było porannych psychoz z 4.48 i Don't ever get tired, ha wprawdzie na następnych sztukach wymienili Czerry na inny epokowy i bardziej znany numer z dwójki czyli Tiny Tears, choć ponoć bez smyków to było raczej dziwne doznanie, no ale ja akurat z wiśniowej obecności w Warszawie po latach byłem fest ukontentowan.

Przy okazji nie sposób nie wspomnieć że to pierwsza trasa gdzie owych smyków zabrakło, pewną extrawagancją nawet jest obecność w repertuarze tytułowego kawałka byłego skrzypka, ale akurat w najbardziej kanonicznych miejscach zaużycia takowych instrumentów całkiem ciekawie się sprawdziły patenty generowane przez Neil'a za pomocą e-bow'a

I o ile Neil operował całą sztukę na tym samym wiosełku, to Stuart kilkukrotnie zmieniał gitary ale suma sumarum i tak najlepiej wypadły te 3 kawałki gdy w użyciu były akurat dwa stare czerwone Guildy







Tindery w Palladium zaprezentowały się w nastęującym składzie:

Stuart A. Staples - wokal, gitara akustyczna i elektryczna, oraz inne cuda i wianki
Neil Fraser - gitara elektryczna
David Boulter - klawisze, dzwonki, cymbałki, głowny wokal w Chocolate
Terry Edwards - saxy, klawisze, boczne wokale
Dan McKinna - bass, klawisze, wokale
Earl Harvin - bębny i perkusja oraz boczne wokale

a zagrany prgram finalnie wyglądał tak:

Blood
If You're Looking For A Way Out
Dick's Slow Song
Cherry Blossoms
Chocolate
Show Me Everything
This Fire of Autumn
A Night So Still
Slippin' Shoes
Medicine
Frozen
Come Inside
Goodbye Joe
---
I Know That Loving
Factory Girls


I oby tylko na trzecią wizytę nie trzeba było czekać kolejnych niespełna 9 lat...